Choć zakończone porażką dla zwolenników niepodległości - wiele wskazuje na to, że szkockie referendum może stać się punktem zwrotnym w historii Wielkiej Brytanii.
Jeśli nawet uda się uniknąć podziału kraju, to wizja powstania zdecentralizowanego państwa federacyjnego wydaje się bardzo realna.
Już sam fakt, że wynik głosowania do samego końca nie był przesądzony, a do Szkocji w ostatnich dniach przed referendum ściągali kluczowi politycy wszystkich partii politycznych, świadczy o tym, że perspektywa odłączenia się Szkocji od Wielkiej Brytanii była jak najbardziej realna.
Niezależnie od argumentów stojących za niepodległością Szkocji i potencjalnych konsekwencji tej decyzji, Wielka Brytania stanęła bowiem w obliczu rozpadu trwającej od ponad 300 lat unii. I choć angielscy politycy zgodnie odtrąbili sukces, jakim było utrzymanie integralności kraju, to wielu ekspertów jest zdania, że referendum było początkiem nieuchronnego rozluźnienia więzi łączących poszczególne części Zjednoczonego Królestwa.
O nieuchronności tego procesu zadecydowali paradoksalnie ci sami politycy, którzy zgodnie mówili o sukcesie, jakim było pozostanie Szkocji w Wielkiej Brytanii, a więc liderzy koalicji i opozycji. Na kilka dni przed referendum, gdy wyniki sondaży pokazywały coraz większe poparcie dla zwolenników niepodległości, wspólnie zadeklarowali oni gotowość do rozszerzenia kompetencji autonomicznych władz Szkocji. Na reakcję nie trzeba było długo czekać - podobnych do szkockich praw domaga się także walijski rząd autonomiczny a większej swobody m.in. w kształtowaniu polityki podatkowej chcą także... największe angielskie miasta.
Sami Szkoci wrócili już co prawda do swojej codziennej rzeczywistości, ale echa referendum są nadal obecne zarówno w codziennym życiu jak i w polityce. "Sytuacja w Szkocji wróciła do tzw. normalności, ale ożywienie, wywołane referendum, ciągle jest widoczne, na przykład w dyskusjach toczących się na portalach internetowych pod tematami politycznymi. Te ostatnie zaś ciągle dotykają niepodległości, jej zwolennicy bowiem, czyli Scottish National Party (SNP), są w Szkocji u władzy i nadal zabierają głos w sprawie upragnionej przez nich niezależności ich kraju" - komentuje dla PAP Justyna Sroka z działającego w Szkocji polonijnego portalu Emito.net.
Tematem numer jeden jest rzecz jasna obietnica dalszej dewolucji, czyli rozszerzenia kompetencji w ramach autonomii, ale nie oznacza to, że Szkoci zrezygnowali z myśli o niepodległości. "Już w kilka dni po przegranym referendum ustępujący niebawem ze stanowiska szkocki premier i przywódca nacjonalistów, Alex Salmond, dał wyraz przekonaniu, że głosowanie jest tylko jedną z dróg do uzyskania niepodległości i że możliwe są także inne opcje, np. droga parlamentarna, mająca polegać najprawdopodobniej na jakiegoś rodzaju proklamacji niepodległości przez przyszły szkocki parlament, wybory do którego odbywają się w 2016 r." - mówi Justyna Sroka.
Taki scenariusz wydaje się jednak mało realny ze względu na niemal pewny sprzeciw ze strony Londynu. Oczywiste jest jednak, że po tak wyrównanym wyniku ostatniego głosowania prędzej czy później wróci temat kolejnego referendum niepodległościowego.
W samej SNP, która w trakcie debaty przedreferendalnej zyskała dużą popularność wśród Szkotów i może liczyć na znaczący wzrost liczby parlamentarzystów w Izbie Gmin w przyszłorocznych wyborach, ścierają się obecnie dwie wizje dalszej drogi ku wystąpieniu z Wielkiej Brytanii.
Zwolennicy zdecydowanego dążenia ku pełnej niepodległości rywalizują z propagatorami strategii, polegającej na stopniowym zwiększaniu zakresu autonomii. Docelowym kształtem miałoby być przejęcie przez rząd w Edynburgu wszelkich kompetencji z wyjątkiem obronności i polityki zagranicznej.
Za wcześnie jeszcze jest, by prognozować, która z opcji przeważy, ale o rosnącej popularności tzw. opcji "devo max" (propozycja zakładająca maksymalne zwiększenie autonomii Szkocji przy jednoczesnym pozostaniu w Królestwie) świadczy niedawny sondaż przeprowadzony na zlecenie SNP. Wynika z niego, że aż 66 proc. Szkotów chciałoby, aby rząd w Edynburgu decydował o wszystkich kwestiach z wyjątkiem polityki zagranicznej i obrony. Tylko 19 proc. było przeciwko, a 15 proc. respondentów było w tej kwestii niezdecydowanych.
Sondaż pokazywał także, co jest dla Szkotów w procesie przekazywania kompetencji najważniejsze. Na pierwszym miejscu znalazł się system pomocy socjalnej, na drugim podatki, a dalej regulacje dotyczące sektora naftowo-gazowego oraz polityka emerytalna. 72 proc. badanych było też zdania, że szkockie władze powinny uczestniczyć w procesie decyzyjnym odnośnie przyszłości Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.
Niepodległościowe wizje i zapowiedzi nie przez wszystkich są jednak witane z entuzjazmem. "Słychać krytykę, że SNP nie potrafi zaakceptować demokratycznego wyboru mieszkańców Szkocji, że nie trzyma się warunków umowy, na podstawie której możliwe było zorganizowanie referendum, a także iż stwarza poczucie niepewności co do szkockiej przyszłości, co może m.in. źle wpłynąć na gospodarkę, wywołując ucieczkę inwestorów, zadających sobie ciągle pytanie, co jeszcze może się wydarzyć ? Źle także wpływa na samo społeczeństwo, które całym tym zamieszaniem może być już zwyczajnie zmęczone" - zauważa nasza rozmówczyni z portalu Emito.pl.
Jest jeszcze jeden aspekt szkockiego referendum, który zarówno przez unionistów jak i nacjonalistów uznawany był za wielki sukces - dopuszczenie po raz pierwszy do głosowania osób od 16. roku życia. Według oficjalnych danych około 100 tys. 16- i 17-latków zarejestrowało się do głosowania w referendum. Według danych sondażowych ponad 70 proc. z nich opowiedziało się za niepodległością Szkocji.
Póki co wprowadzenie prawa wyborczego dla 16-latków nie jest jednak możliwe w przypadku przyszłych wyborów. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiają się bowiem rządzący konserwatyści. Pozostałe partie, z wyjątkiem UKIP, opowiedział się już jednak zdecydowanie za taką zmianą, jest więc w zasadzie kwestią czasu stanie się tej sprawy przedmiotem debaty w Izbie Gmin.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.