Gdy do lekarza zgłasza się pacjent podejrzewający u siebie zakażenie wirusem ebola, kluczowe jest pytanie, czy był w kraju, gdzie są ogniska choroby; jeśli tak, należy go jak najszybciej odizolować - przypomina Główny Inspektorat Sanitarny.
"Istotą wszelkich procedur nie są objawy, bo wirus ebola w początkowej fazie nie ma żadnych charakterystycznych objawów, tylko wywiad epidemiologiczny" - przypomniał w rozmowie z PAP rzecznik prasowy GIS Jan Bondar. Podkreślił, że podstawowe pytanie, które należy zadać pacjentowi, to czy w ciągu ostatnich 21 dni wrócił z któregoś z trzech afrykańskich krajów, w których jest epidemia: Liberii, Sierra Leone lub Gwinei. "Jeśli na to pytanie jest odpowiedź negatywna i człowiek nie jest objęty postępowaniem epidemiologicznym w związku z innym przypadkiem, to wystarcza, żeby wykluczyć u niego ebolę" - powiedział Bondar.
Dodał, że pacjent może nie wiedzieć, czy miał kontakt z osobami chorymi, ale jeśli w ciągu 21 dni wrócił z któregoś z krajów, w których panuje epidemia i ma jakiekolwiek objawy - nawet lekką biegunkę, gorączkę, to można go uznać za osobę podejrzaną.
Rzecznik GIS zaznaczył, że dyspozytorzy pogotowia ratunkowego mają schematy pytań, które należy zadawać w przypadkach, gdy potencjalnie chory dzwoni po karetkę. "Są też ogólne informacje dla lekarzy pierwszego kontaktu, ale - w związku z tym, że różne grupy, m.in. związki zawodowe pielęgniarek - alarmują, że nie wiedzą, co robić w takich sytuacjach, będziemy dystrybuować kolejne materiały dla placówek POZ. Na pewno istotą tych materiałów będzie stwierdzenie, że najważniejszy jest wywiad epidemiologiczny. Myślę, że dystrybucja rozpocznie się już pod koniec tego tygodnia. Dostrzegamy lęk społeczny, jest wiele pytań z terenu, nic w tym dziwnego, bo to jest nowa choroba. Ja ten niepokój rozumiem" - dodał.
Podkreślił, że jeśli wywiad potwierdzi, że pacjent może być zakażony wirusem ebola, kluczowa jest izolacja, niezależnie od tego, czy potencjalnie chory zgłosi się do rejonowego szpitala, czy przychodni rejonowej. "Jeśli taki pacjent zjawi się w gabinecie lekarza pierwszego kontaktu, to ten lekarz, usłyszawszy, że pacjent tydzień temu wrócił z Liberii i ma biegunkę, powinien wyjść z gabinetu i zadzwonić albo na pogotowie, gdzie dyspozytorzy są przeszkoleni, co robić w takich sytuacjach, albo od razu do wojewódzkiego centrum kryzysowego. Najważniejsza i jedyna rola dla lekarza albo pielęgniarki POZ to odizolowanie pacjenta. Nie powinni się nim zajmować, nie pomagać mu w niczym, bo w terenie nie ma żadnych zabezpieczeń i nie musi ich być. Nie potrzeba specjalnych skafandrów w każdej przychodni" - zaznaczył rzecznik GIS.
Jak wyjaśnił, taki telefon uruchomi odpowiednie procedury - zjawi się specjalistyczna karetka, dojedzie do takiego pacjenta, nawet, jeśli znajduje się gdzieś na prowincji, choć wtedy może to dłużej potrwać. Pacjent będzie przetransportowany w specjalnym kombinezonie. Wszystkie osoby, z którymi miał kontakt, np. inni pacjenci obecni w przychodni, rodzina potencjalnie chorego, zostaną objęte procedurą epidemiologiczną.
W zależności od stopnia narażenia pracownicy inspekcji sanitarnej podzielą ich na dwie grupy. Pierwsza to osoby, które miały z nim bliski kontakt - np. rodzina, lekarz, który z nim rozmawiał. One zostaną poddane kwarantannie do momentu potwierdzenia lub wykluczenia zakażenia wirusem ebola. Jeśli będzie potwierdzenie, to kwarantanna będzie trwała aż 21 dni. Druga grupa to osoby, które nie miały z potencjalnie zarażonym bliskiego kontaktu, będą one objęte tzw. nadzorem miękkim albo biernym - pójdą do domu, ale dostaną zalecenie, by dzwonić, gdyby coś się działo. "Jeśli np. ktoś siedział w poczekalni 20 metrów od potencjalnie chorego, to wiadomo, że nic mu nie grozi. Na szczęście we wczesnej fazie choroby zakaźność jest bardzo niska. Im choroba bardziej postępuje, tym jest bardziej zaraźliwa. We wczesnej fazie, jeśli ten pacjent nie rozsiewa żadnych płynów ustrojowych, jest niegroźny dla otoczenia" - zaznaczył Bondar.
Dodał, że najlepiej by było, aby - gdy ktoś po powrocie z rejonów epidemii ma objawy choroby - w ogóle nie wychodził z domu, tylko zadzwonił na pogotowie i poczekał, aż przyjedzie po niego personel odpowiednio wyposażony i zabezpieczony. "Ale jeśli się zdarzy, że wyjdzie z domu, to nadzorem trzeba będzie objąć wielu ludzi" - powiedział.
Podkreślił, że w przypadku służby zdrowia grupą, która okazała się narażona na zarażenie bardziej niż przypuszczano, są pracownicy szpitali specjalistycznych, którzy opiekują się chorymi, a nie pracownicy w terenie. "Przypadek amerykański i przypadek hiszpański pokazują, że mimo środków ochrony wraz z postępem choroby sama pielęgnacja pacjenta powoduje ogromne zagrożenia, - bo chory krwawi, wymiotuje, ma biegunki. Jeśli się trafi taki przypadek, to najbardziej narażone będą pielęgniarka i salowa, które będą kilka czy kilkanaście razy dziennie przychodziły do chorego. Dlatego zapadła decyzja, by te specjalistyczne oddziały wyposażyć w kombinezony wyższej klasy, z odrębnym obiegiem powietrza. Nie ma jednak sensu kupowania skafandrów na SOR-y. Ważne, by w terenie personel medyczny wiedział, że kluczowy jest wywiad epidemiologiczny, i że nie chodzi o Afrykę jako taką, tylko te trzy kraje, w których panuje epidemia. I że konieczna jest jak najszybsza izolacja, jeśli z wywiadu wynika coś niepokojącego" - przypomniał Bondar.
Zwrócił uwagę, że tego typu procedury to nie jest dla służb sanitarnych nowa rzecz. "Przypomnę, że jeśli mamy np. przypadek meningokoków w przedszkolu, to też się obejmuje nadzorem określone grupy. Podobnie w przypadku chorób mniej groźnych" - zaznaczył.
Według najnowszego bilansu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) choroba zabiła dotychczas 4447 spośród 8914 zarażonych ludzi. Od ostatniego bilansu z 10 października odnotowano ponad 400 kolejnych ofiar epidemii.
Jak alarmuje WHO, epidemia nadal rozprzestrzenia się w Gwinei, Sierra Leone i Liberii, a śmiertelność wzrosła do 70 proc.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.