W siedemdziesiątym którymś roku, na zimowisku w Warszawie, pani Anna zadała nam „retoryczne” pytanie, czy chcielibyśmy pójść do Teatru Polskiego na przedstawienie czy do kina.
Wycieczki bywały bliskie i dalekie. Interesujące było np. zwiedzenie introligatorni, niemal wszystkich zakładów przemysłowych w Siemianowicach, huty „Kościuszko” w Chorzowie, drukarni w Bytomiu, ośrodka obliczeniowego COIG w Katowicach, Góry Dorotki w Zagłębiu, Góry Św. Anny, Jasnej Góry itd., itd. Zwiedziliśmy również były niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau, zamek w Pszczynie, Kraków, Opole, Wrocław, Kielce, Szczecin, Koszalin, Kołobrzeg, Gdańsk. Byliśmy w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach, przy czym instrumenty organowe pokazywał nam sam Julian Gembalski, wówczas młody muzyk, który już zdążył mieć na swym koncie wygranie konkursu improwizacji organowej, zaś aktualnie jest słynnym profesorem Akademii Muzycznej w Katowicach. Przez omówienie wszystkich naszych wycieczek, rajdów, obozów wędrownych, konkursów, spotkań z pisarzami, aktorami, naukowcami i artystami można by wzbogacić program nauczania chyba jakichś dziesięciu przedmiotów szkolnych.
W moim życiu dorosłego człowieka trudno było znaleźć jakiś rodzaj fabryki, świątyni religijnej, muzeum lub skansenu, którego nie znałbym już z wycieczek z panią Szanecką. Na zajęcia zespołu pani Anny uczęszczałem ponad osiem lat. Począwszy od roku 1970 rokrocznie wyjeżdżaliśmy w lecie na obozy wędrowne i namiotowe, jeden raz w górach, a następnie trzykrotnie nad morzem i na pojezierzach. Zimą zawsze wyjeżdżaliśmy do Warszawy. Tuż po świętach następował wyjazd i zwiedzanie stolicy trwało dłużej, do końca ferii, które urządzano wtedy nie w lutym, lecz po Bożym Narodzeniu.
Esperanto
Niektóre komentarze pani Anny można by spuentować jej ulubionym stwierdzeniem „świat jest mały”. Gdy zauważyła na obozie namiotowym pod Miastkiem w mych rękach podręcznik do esperanta, ucieszyła się i zaraz mi opowiedziała, że jej ojciec był pacjentem Zamenhofa, jednak nie tego, który był twórcą języka esperanto, lecz jego syna Adama, będącego także okulistą, jak jego ojciec. Wykonał on już przed wojną na Wacławie Olszewiczu nowatorską operację przyklejenia siatkówki za pomocą elektryczności i w ten sposób ocalił mu wzrok. Z powodu słabych oczu ojciec pani Anny był zmuszony używać grubych okularów, jak widziałem sam, stojąc przy wejściu do jej mieszkania. Chyba nie muszę nadmieniać, iż po przybliżeniu familii Zamenhofów w taki sposób esperanto stało się dla mnie jeszcze ciekawsze.
„Dziewczynka w czerwonej sukience”
Matką pani Anny była Józefa Olszewicz pochodząca z rodziny bogatego adwokata warszawskiego Adama Oderfelda. W końcu dziewiętnastego wieku było stać tego prawnika, posiadającego jeszcze jakieś trafione inwestycje, na zamawianie portretów członków jego rodziny u najlepszych polskich malarzy. Dzięki temu matka pani Szaneckiej została sportretowana jako „dziewczynka w czerwonej sukience” przez wielkiego artystę Józefa Pankiewicza. Poprzednio obraz ten należał do pani Szaneckiej, jednak gdy była w trudnej sytuacji materialnej po wojnie, musiała go sprzedać. Mogliśmy go podziwiać w Muzeum Narodowym w Kielcach, które zwiedzał nasz zespół turystyczny.
Drugi obraz Pankiewicza przedstawiający tę samą „dziewczynkę”, ale w nieco innym ujęciu widzieliśmy w Muzeum Narodowym w Krakowie. Gdy byliśmy tam, sala, w której wisiał ten obraz była niedostępna z jakichś powodów technicznych. Ale nasza instruktorka powiedziała komu trzeba, że chodzi tu o jej mamę i natychmiast mogliśmy zobaczyć ten „portet Józi Oderfeldówny”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.