Świat muzułmański potrzebuje „religijnej rewolucji”, by wymazać wizerunek islamu jako „źródła obaw, zagrożenia, śmierci i zniszczenia” dla ludzkości. Takiego zdania jest prezydent Egiptu Abd al-Fattah as-Sisi. Zabrał on głos w tej sprawie w noworocznym przemówieniu do kierownictwa uniwersytetu Al Azhar – muzułmańskiego ośrodka intelektualnego cieszącego się największym autorytetem w środowisku sunnickim.
Egipski przywódca zaznaczył, że zwierzchnicy muzułmańscy powinni „wyjść poza siebie”, wykorzenić fanatyzm i zastąpić go „bardziej oświeconą wizją świata”. Jeśli tego nie uczynią, spadnie na nich przed Bogiem odpowiedzialność za doprowadzenie islamu do upadku – ostrzegł as-Sisi.
Ostre przemówienie prezydenta można uznać za zapowiedź nowej polityki wyznaniowej w Egipcie. Na spotkaniu noworocznym byli bowiem obecni również pracownicy ministerstwa spraw religijnych. As-Sisi ostrzegł zebranych przed szerzeniem „błędnych idei nagromadzonych i uwznioślonych w ostatnich latach”, a sprzecznych z autentycznym islamem, które czynią ze wspólnoty muzułmańskiej „wroga całego świata”.
„Czy jest możliwe, aby miliard sześćset milionów ludzi sądziło, że mogą żyć jedynie po wyeliminowaniu pozostałych siedmiu miliardów mieszkańców świata?” – pytał retorycznie prezydent. Dlatego jego zdaniem potrzebna jest „rewolucja religijna”, od której zależą dalsze losy islamu. „Świat czeka teraz na wasz ruch – powiedział as-Sisi egipskim imamom i muftim. – Bo społeczność muzułmańska jest rozdzierana, niszczona i gubiona naszymi własnymi rękami”.
Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
Zapewnił też o swojej bliskości mieszkańców Los Angeles, gdzie doszło do katastrofalnych pożarów.
Obiecał zakończenie "inwazji na granicy" i zakończenie wojen.
Ale Kościół ma prawo istnieć, mieć poglądy i jasno je komunikować.