Wielu kandydatów na wójtów i burmistrzów poległo by w pierwszych z rzędu wyborach, gdyby postulat przeniesienia religii do parafii zgłosiło w kampanii wyborczej.
Kobieta mojego życia, czyli rodzicielka, wspominając od czasu do czasu lata swojego dzieciństwa, opowiada jak to wczesnym rankiem przemierzała kilka kilometrów do szkoły, a popołudniem szła kolejne dwa na katechizm do kościoła parafialnego. Widać na złe jej to nie wyszło, bo do dziś, mimo dziewięćdziesięciu jeden lat, pozostało w niej zamiłowanie do lektury i modlitwy na tyle głębokie, że dnia bez lektury i różańca sobie nie wyobraża.
Te jej opowieści mogą być dobrym komentarzem i zarazem uzupełnieniem dyskusji, jaką zainicjowała przed kilku dniami Rzeczpospolita tekstami Michała Szułdrzyńskiego i Konrada Sawickiego. Zgadzając się z autorami co do meritum chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt, z perspektywy Warszawy raczej trudno dostrzegalny.
Małe i dość jednorodne środowiska, sensu religii w szkole nie podważają. Więcej, prawdopodobnie wielu kandydatów na wójtów i burmistrzów poległo by w pierwszych z rzędu wyborach, gdyby postulat przeniesienia religii do salki przy parafii zgłosiło w kampanii wyborczej. Prawdopodobnie nie o miłość do Pana Boga i religii w szkole by chodziło. Raczej o zwykłą wygodę. Łatwo mogę to wykazać na przykładzie parafii, w której jestem proboszczem.
Godzina 7:30. Pod domem sąsiada zatrzymuje się szkolny autobus. Dzieciaki, via Goreń Duży, Krzewent (tak, ten Krzewent Jana Nowickiego), Goreń Nowy, Kłotno, jadą do szkoły. Ten sam autobus, wracający via Zawada, Patrowo, Patrówek, Okna, Dębowo, Okna, Czarne, około 15:00 zatrzymuje się w tym samym miejscu. Nie trzeba wielkiej inteligencji, by zauważyć, że jadące w tym autobusie dzieciaki robią spore koło. Jakby nie liczyć to koło ma gdzieś trzydzieści kilometrów.
Z młodzieżą jeszcze gorzej. Do najbliższego miasta powiatowego, gdzie większość z nich pobiera naukę trzydzieści dwa kilometry w jedna stronę. Nie licząc dojścia na przystanek, a następnie do szkoły. Najszybszy możliwy powrót o 16:30. Z tej racji każdego roku jest batalia o godzinę rozpoczęcia Drogi Krzyżowej. Bo 17:00 to dla dzieci z podstawówki i gimnazjum dość późno, dla ponadgmimnazjalnych za wcześnie.
Przy tym należy uwzględnić dość rygorystyczne przepisy o pieczy rodzicielskiej. Już widzę przeciwników religii w parafii, mobilizujących się na widok przemierzającej samotnie sześć kilometrów gromadki dzieci, pozbawionych opieki dorosłych (bo przecież zaczyna się pora prac w gospodarstwie czyli tzw. oprzędu). Czasy mojej mamy nie wrócą. To pokolenie do chodzenia pieszo nie jest nawykłe. Zresztą za sprawą troszczących się o dobra kondycję fizyczną dzieci przepisów. Jak i za co zorganizować dowozy do salki parafialnej? Na to pytanie żaden warszawiak nie znajdzie odpowiedzi.
Warto przy tym zauważyć, że moja parafia nie jest odosobniona. Jak Polska wiejska i małomiasteczkowa długa i szeroka, wszędzie dzieci są dowożone. W jednych miejscach jest to zorganizowane lepiej, w innych gorzej, ale problem wszędzie ten sam. Stąd – jak napisałem wyżej – religia w szkole dla dzieci, młodzieży i rodziców jest po prostu wygodniejsza. To kolejny skutek społeczny, o którym nie wolno zapominać.
To czy ma być katecheza czy wiedza religijna pominę. Nie bym czuł się mało kompetentny. Temat podjąłem przed pięcioma laty w dwóch komentarzach, do których lektury odsyłam. Ze zdumieniem odkryłem, że są nadal aktualne i – w dodatku – zadziwiająco zbieżne z poglądami wymienionych na początku autorów.
Przeczytaj również:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.