To już nie dyskusja, nie wsłuchiwanie się w racje i szukanie konsensusu. To wycinanie oponentów. Językiem.
Przed wyborami nie da się uciec. Nawet wyłączając radio, telewizor i odcinając się od Internetu. Zmagania o głosy do parafii docierają pocztą. Koperta z żółtym paskiem i nadrukiem sejmowym. Ba, żeby tylko informacja o dokonaniach i planach na następną kadencję. Opasłość koperty bez otwierania wskazuje na zawartość. Bez wątpienia będą w niej ulotki do zamieszczenia w parafialnej gablocie i rozdania podczas najbliższego spotkania. Na przykład rady parafialnej.
Co robi gorliwy proboszcz? Pierwszym odruchem jest poczucie bycia dowartościowanym. Popatrzcie kto do mnie napisał. Dalej może uznać się za kogoś, od kogo wiele zależy. Nawet dużo. Losy Ojczyzny i Kościoła. I że dla tej podwójnej, złączonej więzami historii wspólnoty, może zrobić coś, co jest zgodne (tak przynajmniej może przypuszczać) z jego przekonaniami.
Potem gorliwy proboszcz odkłada na bok list i zaczyna główkować. Pojawiają się wątpliwości. Na przykład dlaczego szanowny pan poseł nigdy nie pojawił się w jego parafii. Dlaczego czteroletnie odstępy w korespondencji. Dlaczego w przeszłości nie wykorzystano szansy, jaką była aktywność marszałka Marka Jurka i tenże zrezygnował z zasiadania w fotelu. A na końcu najważniejsze. Na jakie konkretne wsparcie w rozwiązywaniu lokalnych problemów można liczyć.
Tu przypomina się stare babci przysłowie. Obietnica nie pewnica, a głupiemu radość. Im bliżej wyborów tym obietnic więcej. Potem głucha cisza. Nie jeden raz to przerabiałem. Zresztą trudno się dziwić. Prosta kalkulacja. Po co angażować się w miejscu, gdzie można liczyć na dwadzieścia głosów.
Moment, główkuje dalej proboszcz. Jak poczują się ci członkowie parafialnej wspólnoty, którzy głosowali na kontrkandydata. I on sam, bo również przysłał list do proboszcza.
Obraz sytuacji gmatwa się jeszcze bardziej, gdy gorliwy proboszcz odwiedzi miejscowy sklep i stanie w kolejce po chleb. Dobry moment, by zwolennicy różnych opcji wyrazili w sposób dosadny swoje preferencje licząc, że zabierze głos i zajmie stanowisko. Ale tu pojawia się problem. Nie z preferencjami, ale ze sposobem ich wyrażania. Powiedzieć wyrażane w sposób dosadny to salonowa elegancja. Niestety, jak to bywa w naszych polskich realiach (również parafialnych) rację ma nie ten, kto przedstawi dobre argumenty. Rację ma ten, kto głośniej krzyczy i ma większe doświadczenie w obrzucaniu oponentów błotem. Trochę pana Zagłobę przypominając. „Sam sobie dałbym kreskę, a pan Michał oponentów by wyciął.” Więc to już nie dyskusja, nie wsłuchiwanie się w racje i szukanie konsensusu. To wycinanie oponentów. Językiem.
Co zrobi gorliwy proboszcz w najbliższą niedzielę? Opowie o Bogu z czułością pochylającym się nad każdym człowiekiem i przypomni świętego Bazylego. Że modlitwa wychodząca z serca przepełnionego nienawiścią podobna jest do próby napełnienia wodą dziurawego garnka.
A tak zupełnie na koniec. To nie Kościół pcha się do polityki. To polityka wpycha się do Kościoła. Pocztą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.