100 lat temu, 1 lipca 1916 r., nad rzeką Sommą w płn. Francji rozpoczęła się bitwa będąca symbolem koszmaru walk pozycyjnych I wojny światowej. Po trwających 4 miesiące zmaganiach straty sprzymierzonych wyniosły ponad 600 tys. ofiar, niemieckie - co najmniej 465 tys.
Dowództwo niemieckie zdawało sobie sprawę z niebezpieczeństwa prowadzenia wojny na dwa fronty. Z tego względu feldmarszałek Alfred von Schlieffen opracował plan szybkiego przełamania linii obrony francuskiej i wygrania wojny na zachodzie, aby móc przemieścić jednostki wojskowe z frontu zachodniego na front wschodni.
Plan Schlieffena zakładał przemarsz wojsk niemieckich przez Belgię i zaatakowanie jednostek francuskich od tyłu, bez potrzeby przełamywania fortyfikacji przy granicy niemiecko-francuskiej. W początkowym okresie wojny wojsko niemieckie parło na zachód po aneksji Belgii i Luksemburga, ale z czasem impet natarcia zaczął słabnąć.
Linia frontu ustabilizowała się na przełomie 1915 i 1916 roku, obie strony okopały się na swych pozycjach. Od podnóża pasm alpejskich, aż po plaże nad kanałem La Manche rozciągnięto zasieki, pozakładano gniazda z bronią maszynową oraz rozlokowano artylerie. Wojska okopane na swoich pozycjach stanęły w obliczu niemożności przełamania linii wroga.
Wzdłuż Sommy linia biegła od północy w okolicy wioski Gommecourt, poprzez dolinę rzeki Ancre, dalej skręcała na południe przed wioskami La Boisselle, Fricourt i Mametz, aż po bagniste tereny zalewowe Sommy.
Ofensywa przeprowadzona przez Brytyjczyków znad Sommy, miała na celu odciągnięcie sił niemieckich spod Verdun. Rozpoczęła się ona 1 lipca o godz. 6:30 ostrzałem artyleryjskim. Godzinę później wysadzono pod niemieckimi pozycjami tunele wypełnione minami i materiałami wybuchowymi.
"Dziś rozpoczął się Armagedon, a my jesteśmy w samym jego środku. Huk jest taki, że nie słyszę własnych myśli! Dzień i noc, noc i dzień - bez przerwy huk wystrzałów i grzmot eksplodujących granatów. Oto zmasowana ofensywa, długo wyczekiwane + wielkie pchnięcie +" - wspominał pierwszy dzień bitwy kapitan Cuthbert Lawson z 15. Brygady Królewskiej Artylerii Konnej.
Działania na całym odcinku były podobne. Najpierw ostrzeliwano, bądź wysadzano niemieckie pozycje, by obrońcy nie mogli odpowiadać ogniem. W tym samym czasie fale piechoty próbowały przedzierać się przez niemieckie linie umocnień. W efekcie niemieccy żołnierze zostali zmuszeni do pozostania w schronach, gdy ich okopy były zajmowane przez siły ententy.
Wieczorem 1 lipca Brytyjczycy pokonali pierwszą linię niemieckich umocnień, zajmując wioskę Mametz oraz pas ziemi o szerokości około mili na południowo-wschodniej flance. Ceną jaką musieli ponieść tylko pierwszego dnia była śmierć ponad 19 tysięcy żołnierzy i ponad 36 tysięcy rannych.
Kolejna linia niemieckiej obrony została wzięta szturmem dopiero 14 lipca. Ententa postanowiła użyć jeszcze raz sprawdzonej taktyki. Mimo oporu stawianego przez Niemców, Brytyjczycy w ciągu jednego dnia przełamali drugi pas umocnień zajmując wioski Longueval, Bazentin-le-Petin i Bazentin-le-Grand.
"Ponieważ nie było schronów, kryliśmy się w lejach po pociskach (...) Leżąc płasko na ziemi ostrożnie podnosiliśmy gałązki ostów i innych krzewów, które powtykaliśmy w ziemię na krawędzi leja, by zamaskować naszą pozycję (...) Często z kolanami pod brodą kryliśmy się w dołkach strzeleckich lub też przekopywaliśmy się z leja do leja łącząc je ze sobą (...) Raz rozbrzmiał okrzyk +Tommies atakują!+. Czekaliśmy z dojmującą niecierpliwością, pragnąc zagotować im gorące powitania jednak nie pojawił się ani jeden!" - wspominał niemiecki szeregowiec Rabe z 15. Rezerwowego Pułku Piechoty.
Istotną rolę w walkach nad Sommą odegrało lotnictwo. Jego wykorzystanie przyniosło siłom sprzymierzonym przewagę nad stroną niemiecką, która zbyt późno dostrzegła zalety odpowiedniego wykorzystania sił powietrznych. Dowódca 1. Armii Niemieckiej gen. Fritz von Below wspominał: "Początek i pierwsze tygodnie bitwy nad Sommą cechowały się zupełną bezsilnością naszych sił powietrznych. Nieprzyjacielskie samoloty cieszyły się całkowitą swobodą w prowadzeniu głębokiego rozpoznania (...) Poprzez bombardowania i ostrzał z niewielkiej wysokości piechoty, stanowisk artylerii i maszerujących oddziałów nieprzyjacielskie samoloty zaszczepiały w naszych żołnierzach poczucie bezsilności wobec dominacji wroga".
15 września rozpoczęła się kolejna ofensywa nad Sommą. W walkach pod Fler-Courcelette po raz pierwszy w historii użyto pojazdów pancernych. Brytyjczycy wysłali 36 czołgów Mark 1 na pole bitwy, jako wsparcie dla żołnierzy przedzierających się przez kolejne linie umocnień między wałami ogniowymi.
Siła artylerii spychała Niemców do odwrotu. Podporucznik Herman Kohl z 17. Bawarskiego Pułku Piechoty wspominał: "Las luf otworzył ogień. Nieprzerwany grzmot rozpętał się nad całym odcinkiem Las Foureaux-Flers-Martinpuich-Courcelette. Potok żelaza spadł na cały pas obronny. Hałas był straszliwy. Padał pocisk za pociskiem. Cała ziemia niczyja zmieniła się w bulgoczący kocioł (...) Artyleria przeorywała teren metr po metrze. Była niczym walec, mechaniczna, bezduszna, miażdżyła wszystko na swojej drodze".
Z 36 wysłanych do boju czołgów tylko 25 dotrwało do końca bitwy bez większych awarii. Pojazdy pancerne miały duży wpływ na morale żołnierzy po obu stronach frontu. Starszy szeregowiec Lee Lowell z pułku lekkiej piechoty King's Own Yorkshire wspominał: "Szwaby to wychylają się, to chowają nie wiedząc, czy zostać, czy uciekać (...) Nie musieliśmy marnować amunicji. Szwaby czekały, aż stalowy potwór znajdzie się zaledwie parę jardów od nich i dopiero wtedy uciekali - albo mieli nadzieję, że im to się uda. Czołg zmiażdżył wszystko, stanowiska karabinów maszynowych, zabitych i rannych, którzy nie mogli uciec".
Siły ententy zajęły kolejne niemieckie linie obrony, zaś wojska niemieckie zostały zmuszone do wycofania się w głąb swoich umocnień.
Kolejna ofensywa rozpoczęła się 25 września. Głównym celem ataku sił sprzymierzonych była wioska Morval i niemieckie linii obrony skoncentrowane w jej pobliżu. Zmodyfikowano taktykę walk. Priorytetem było "zająć i utrzymać". Każda kolejna linia obrony, każdy kolejny okop miały być od razu po zajęciu obsadzone załogami karabinów maszynowych. Dawało to jednak czas Niemcom na tworzenie nowych improwizowanych linii obrony poza zasięgiem brytyjskiej artylerii. Pod koniec października ofensywa straciła impet i zmieniła się w wymianę ognia między okopanymi z obu stron żołnierzami.
Tzw. bitwą nad Ancre była ostatnim uderzeniem. Jej celem było "oczyszczenie" południowego wybrzeża rzeki Ancre przy jednoczesnym ataku od północy na Beaucort. Atak rozpoczął się 13 listopada i mimo przewagi Brytyjczycy nie zdołali przesunąć frontu na tym odcinku, ale zdobyli jednak leżące bardziej na południe i wschód wioski Morval, Lesbofo, Fler, Gueudecort i Le Sars.
Bitwa nad Sommą zmierzała ku końcowi. Głównodowodzący Brytyjskimi Siłami Ekspedycyjnymi generał Douglas Haig 18 listopada kazał wstrzymać działania ofensywne, uznając zdobyte 120 mil kwadratowych terytorium wroga za wystarczający sukces.
Trwające do połowy listopada zmagania nie przyniosły przełomu strategicznego. Straty brytyjskie wyniosły ponad 420 tys. ofiar; francuskie - ponad 200 tys. ofiar; niemieckie - co najmniej 465 tys. ofiar.
Grozę czteromiesięcznych walk opisał sygnalista Ron Buckell z Kanadyjskich Sił Ekspedycyjnych: "Nigdy nie zapomnę tego okopu - był po prostu wypełniony trupami Niemców w stanie, gdy twarze i dłonie są już czarne z zieloną nutą rozkładu a białka oczu i zęby nadają im przerażający wygląd. Jakim cudem tak wielu zginęło w jednym okopie (...) Idąc nieustannie potrącało się głowy ręce wystające ze ścian na różnej wysokości (...) Wszędzie widać było pruskie hełmy z orłami, pasy i oporządzenie, wiele trupów miało na przedramionach zegarki. Nie zbieraliśmy wielu pamiątek - najlepszą pamiątką z tego okresu był własny, ocalony kark".
Wielka Wojna trwała cztery lata i trzy miesiące (do 11 listopada 1918 r.), a walki toczono na trzech kontynentach - w Europie, Azji i Afryce. Bilans konfliktu był tragiczny: ok. 9,5 mln żołnierzy poległo w boju, zmarło w wyniku odniesionych ran lub zaginęło na polach bitew.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.