Ziemia w centralnych Włoszech wciąż się trzęsie. Praktycznie co kilkanaście minut sejsmolodzy odnotowują kolejne wstrząsy. Nie są one już tak silne, by mogły spowodować poważne zniszczenia czy ofiary w ludziach, ale wyraźnie się je odczuwa. Ich epicentra znajdują się wciąż w tych samych miejscach, a zatem na terenach, które w ubiegłych tygodniach zostały już boleśnie doświadczone silniejszymi wstrząsami.
Życie w takich warunkach jest dla mieszkających tam ludzi wielką próbą – przyznaje proboszcz z Nursji. Jednak wbrew temu, co można by sądzić, doświadczenie kataklizmu nie pociąga za sobą kryzysu wiary. Ono ją pobudza – mówi ks. Marco Rufini.
„Paradoksalnie w sytuacji takiej, jak ta, ziarna wiary, zasiane niekiedy gdzieś przypadkowo w życiu tych ludzi, teraz znajdują sprzyjające warunki do wzrostu, kiełkują i wydają owoce. Oni sami dają o tym świadectwo. Niekiedy osądzamy wiarę ludzi według własnych kryteriów, ale na szczęście Pan Bóg widzi to inaczej. Odkrywam, że w głębi człowieka pozostało jednak to, co ważne, co najistotniejsze, i tam zawiązuje się relacja z Bogiem, przeżywana może w inny sposób, ale jest to głębokie i ma silne fundamenty. Dla mnie jest to coś nowego. Na niedzielnych Mszach św. widuję ludzi, którzy normalnie w nich nie uczestniczyli. I nie kierują się chwilowym poczuciem lęku. Widzę w nich raczej otwarcie na wiarę, która wcześniej była w nich trochę ukryta, lecz teraz objawiła się z wielką siłą”.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.