Wydawać by się mogło, że to koniec, ofiary zostały wybrane i spisane, a reszta mogła odetchnąć z ulgą. Ale właśnie wtedy w tłumie powstało poruszenie i z szeregu wystąpił Maksymilian Kolbe, łamiąc najostrzejsze obozowe prawo, którego przekroczenie było najbrutalniej karane.
115 lat temu, 15 listopada 1901 roku urodził się Franciszek Gajowniczek. To za niego oddał życie Maksymilian Kolbe w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz.
Franciszek Gajowniczek był zawodowym żołnierzem. Walczył w 36. pułku piechoty Legii Akademickiej. Już we wrześniu 1939 roku po kapitulacji twierdzy Modlin dostał się do niemieckiej niewoli. Udało mu się zbiec z obozu jenieckiego, ale Niemcy go znaleźli, najprawdopodobniej przez czyjś donos. W październiku 1940 roku został osadzony w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Był w tym samym bloku co Maksymilian Kolbe i Michał Micherdziński, ostatni świadek pamiętnego apelu.
Oto jak wspomina on tamto wydarzenie:
"We wtorek 29 lipca 1941 roku, około godziny 13.00, tuż po apelu południowym, zawyła syrena obozowa" - wyznaje Micherdziński. "Ponad 100 decybeli niosło się po obozie. W brygadach roboczych więźniowie w pocie czoła spełniali swoje obowiązki. Wycie syren oznaczało alarm, a z kolei alarm oznaczał, że w jednej z brygad zabrakło więźnia. Esesmani natychmiast przerwali pracę i zaczęło się konwojowanie więźniów do obozu na apel, aby sprawdzić stan liczbowy."
Więźniowie z bloku, w którym brakowało więźnia, musieli stać cały dzień i całą noc na dworze, bez czapek i bez jedzenia i picia. "Kiedy esesmani mieli zmianę warty, kuliliśmy się do siebie metodą pszczoły: stojący na zewnątrz ogrzewali tych w środku, a potem była zmiana. Wielu starszych nie wytrzymało mordęgi stania w nocy i na zimnie."
Rano esesman oznajmił, że z powodu ucieczki jednego więźnia, dziesięciu innych zostanie skazanych na śmierć głodową, "ażeby pozostali zapamiętali, że nawet najmniejsza próba ucieczki nie będzie tolerowana".
Następnie esesmani rozpoczęli selekcję, wybierając spośród stojących mężczyzn dziesięciu słowem "Du!" (z niem. "ty!"). "'Du!' brzmiało jak uderzenie młota w pustą skrzynię. (...) Serca waliły nam jak młotem. W głowie szum, krew pulsowała na skroniach, zdawało się nam, że krew wyskoczy nosami, uszami i oczami. Coś tragicznego. (...) Muszę powiedzieć, że jakkolwiek człowiek byłby zdeterminowany i przestraszony, żadna filozofia nie jest mu wtedy potrzebna. Szczęśliwy jest ten, kto ma wiarę, kto ma możliwość do kogo się uciekać, kogoś prosić o łaskę. Modliłem się do Matki Bożej. Nigdy przedtem ani potem, muszę to uczciwie przyznać, już tak żarliwie się nie modliłem."
Esesmani ominęli Michała Micherdzińskiego i podeszli do Franciszka Gajowniczka, wskazując na niego. Mężczyzna zawołał wówczas z bólem: "Jezus! Maria! Moja żona! Moje dzieci!" Micherdziński wyznał potem, że Gajowniczek w ogóle nie był świadomy wypowiadania tych słów. Wydawać by się mogło, że to koniec, ofiary zostały wybrane i spisane, a reszta mogła odetchnąć z ulgą. Ale właśnie wtedy w tłumie powstało poruszenie i z szeregu wystąpił Maksymilian Kolbe, łamiąc najostrzejsze obozowe prawo, którego przekroczenie było najbrutalniej karane.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.