Momentalnie robi się gęsto – zjawiają się tragarze, a po pasażerów podjeżdżają autobusiki i pikapy
Po około 18 godzinach rejsu dobijamy do przystani Wadi Halfa. Momentalnie robi się gęsto – zjawiają się tragarze, a po pasażerów podjeżdżają autobusiki i pikapy. Ale do zejścia na ląd nie tak blisko. Najpierw ścisk jak diabli w mesie I klasy, gdzie odbywa się wstępna odprawa paszportowa, a dopiero potem kombinacje z dostarczeniem na ląd naszych sakw i rowerów. W końcu stajemy na sudańskiej ziemi. Sprawie pakujemy rowery i ruszamy na pierwszy kilometr naszego etapu – szutrowo-piaszczystą drogą do odprawy celnej. Nowak pisał „Wbrew obawom odprawa celna i paszportowa nie zajęły wiele czasu – widocznie nie wywoływałem aż tak złego wrażenia mym beduińskim strojem i bosymi pokaleczonymi stopami”. Drugiego dnia w drodze nie wyglądamy może strasznie, jednak Biały na rowerze budzi wśród niektórych Arabów śmiech i politowanie - wszak tylko biedny albo głupi męczyłby się rowerem, jak można samochodem. W każdym bądź razie zarówno odprawa na promie jak i teraz celno-paszportowa z racji koloru skóry idzie błyskawicznie. Omijamy długi sznur podróżnych z tobołami i już po chwili mkniemy asfaltową szosą do miasteczka Wadi Halfa. Tu jeszcze tylko drobna formalność – rejestracja na policji, polegająca na bieganiu z formularzami i kserokopiami pomiędzy siedmioma okienkami plus 41$ i już możemy legalnie przez miesiąc poruszać się po północnym Sudanie.
Co dalej? Jechać wzdłuż torów przez płaską, beznadziejnie nieciekawą pustynię, gdzie najbliższa studnia jest za 400 kilometrów?
Wadi Halfa 9 luty 2010
Dobijając do przystani w Wadi Halfa połączyliśmy się on-line z Radio Szczecin. Jeszcze z promu opowiedziałem o naszych planach na najbliższy czas. Rozdzielamy się, połowa z nas pojedzie pociągiem do Atbara – wiernie po trasie Nowaka, zaś druga rowerami wzdłuż Nilu, czyli zapewne tak jakby pojechał Kazik, gdyby go nie przymuszono do kolei. Tak, taki był plan, tak, mówiłem o planach i to pewnie był błąd… Teraz wiem, że to było tylko zamierzenie, lecz w tańcu Afryka poprowadziła inaczej.
Już w drodze z portu do miasteczka zastanowiło mnie, dlaczego nie ma pociągu, który zsynchronizowany jest od zawsze z promem. Pomyślałem jednak, że tutaj wszystko jest wtedy, kiedy ma być, więc może przyjedzie później. Po rejestracji na policji usiedliśmy na herbatce (w Sudanie panuje prohibicja) i wtedy uderzyła nas ta piorunująca nowina…
– nie ma pociągu
- o.k., a jutro?
- nie ma dzisiaj ani jutro
- a kiedy jest w tym tygodniu?
- nie ma w ogóle, zlikwidowano połączenie…
- ale jak to zlikwidowano, niemożliwe, może jest jakiś towarowy chociaż (iskierka nadziei:).
Niedowierzając wróciliśmy na dworzec kolejowy Wadi Halfa – pociągu nie ma, wagonów też nie za bardzo i w ogóle wszystko pozamykane na cztery spusty… To chyba faktycznie na pociąg nie mamy co liczyć (czyżby linię Wadi Halfa-Atbara zamknięto 2 tygodnie temu???, po otwarciu asfaltowej szosy wzdłuż Nilu), ale co w takim razie dalej? Jechać wzdłuż torów przez płaską, beznadziejnie nieciekawą pustynię, gdzie najbliższa studnia jest za 400 kilometrów? Sięgnęliśmy po książkę Nowaka i po chwili mieliśmy jasność, co dalej.
„Tak więc wbrew woli jechałem pociągiem, choć wolałbym drogę tę przebyć rowerem i zobaczyć Pustynię Nubijską”. Zatem wbrew woli, a może raczej planom naszej dwójki pojedziemy na rowerach, ruszymy na szlak, którego możliwość podziwiania odebrano Nowakowi 78 lat temu. Na trasę wierną Kazikowi wrócimy w Atbara, po przejechaniu 700 km zamiast 600 km.