Zimowe K2 (8611 m) to walka ze śmiertelnym mrozem, huraganowym wiatrem, wyczerpaniem. Co jakiś czas odsłaniane są kulisy pierwszej o tej porze roku wyprawy pod kierunkiem Andrzeja Zawady w sezonie 1987-88. Już wtedy przewidział, że szczyt nie zostanie zdobyty zimą przez kolejne 30 lat.
"Drugi pod względem wysokości ośmiotysięcznik to niespełnione marzenie Zawady" - podkreślił Leszek Cichy, jeden z 33 uczestników jego ekspedycji sprzed 30 lat, poprzedzonej rekonesansem w 1983 roku. Trwała aż siedem miesięcy.
"To prawda. K2 było niespełnionym marzeniem Andrzeja" - przyznała Anna Milewska, która w lutym skończy 87 lat.
Ona była aktorką filmową i teatralną, wrażliwą poetką zakochaną w sztuce. On zaś pionierem himalaizmu, który nie bał się najtrudniejszych warunków. Połączyła ich właśnie miłość do gór; od tamtej pory Milewska dzieliła swój czas między teatr a wyprawy męża.
"Kochaliśmy się 47 lat. Rozdzieliła nas dopiero śmierć Andrzeja 21 sierpnia 2000 roku" - dodała.
Po pięciu latach przygotowań, jeszcze jesienią 1987 roku, aby uniknąć ogromnych kosztów karawany zimowej, 700 tragarzy wyruszyło w kierunku K2. Zima przyszła jednak znacznie wcześniej niż zwykle. Obfite opady śniegu zatrzymały karawanę w Urdukas.
O tej sytuacji tak napisał w swojej książce Mirosław Falco Dąsal (zginął w maju 1989 roku w lawinie podczas wyprawy na Mount Everest - razem z Andrzejem Heinrichem, Eugeniuszem Chrobakiem, Mirosławem Gardzielewskim i Wacławem Otrębą):
"Nie jest, jak mawiają górale, za cudnie. Nafty do kuchni wystarczy może na 4-5 dni, obiecane helikoptery mające dostarczyć niezbędny sprzęt i żywność zajęte są innymi, ważniejszymi sprawami. (...) W rejonie przełęczy Siachen doszło ponownie do krwawych starć pomiędzy dzielną armią Pakistanu a uzurpującymi sobie prawo do K2 i okolic najeźdźcami hinduskimi. Teraz wszystkie trzy helikoptery zaangażowane są w loty militarno-bojowe i nie interesuje ich jakaś tam, nie wiadomo komu potrzebna, niechby i międzynarodowa, wyprawa".
Równo trzydzieści lat temu, 25 grudnia, pierwsi alpiniści dotarli do prowizorycznej bazy. Ostatecznie znalazło się tam około 30 osób, w tym 15 wspinających się. Tak duża liczba czyniła tę wyprawę skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym.
"Warunki były wówczas ekstremalne, niektórzy tragarze uciekli. Od 27 grudnia przez prawie trzy miesiące pobytu w bazie, dni w miarę dobrej pogody zmieściły się na palcach dwóch dłoni" - wspomniał w rozmowie z PAP Aleksander Lwow, który od czasu do czasu wchodzi jeszcze na jakieś góry. "Są one coraz niższe, coraz łatwiejsze, minimum ryzyka. 64 lata na karku robią swoje, a przecież w końcu w górach wygrywa ten, co... przeżywa" - dodał krakowianin.
Krzysztof Wielicki przyznał, że "kiedy pół wieku temu razem z Alkiem zaczynaliśmy się wspinać na kursie w Sokolikach, nie mogliśmy nawet przypuszczać, że +zabawa+ ta wypełni całe nasze dalsze życie".
5 stycznia 1988 roku obóz I na wysokości 6100 m założyli: Maciej Berbeka (zginął 6 marca 2013 roku na Broad Peaku), Maciej Pawlikowski, Wielicki i Brytyjczyk Jon Tinker. "Dwójkę" na 6700 m postawili dopiero 29 stycznia Cichy i Wielicki.
"Obóz przetrwał zaledwie jedną noc. Namiot obciążony butlami tlenowymi i umocowany linami nie wytrzymał naporu huraganowego wiatru. Po nas wyszli w ścianę Berbeka, Pawlikowski i Kanadyjczyk Pierre Bergeron. Wrócili z odmrożeniami" - przypomniał pochodzący z Pruszkowa, a mieszkający na warszawskim Ursynowie Cichy, który w listopadzie skończył 66 lat.
Z bazy wyruszali kolejni alpiniści, ale "warunki były tak ciężkie, że w pewnym momencie po prostu nie miałem serca wysyłać do góry następnych zespołów" - wyznał 30 lat temu Zawada.
Jeszcze raz, 2 marca, Cichy i Wielicki atakowali ścianę. Po pokonaniu Czarnej Piramidy na wysokości 7300 m postawili tymczasową "trójkę". Był to najwyższy punkt, jaki zdołano osiągnąć. Wyprawa przeszła do historii nie tylko jako pierwsza próba zdobywania Karakorum zimą, ale także jako najdroższe przedsięwzięcie w dziejach himalaizmu. Same koszty dolarowe Zawada ocenił na około milion.
"Nie udało się wejść na K2. Ale nie mamy do siebie żalu, bo zrobiliśmy wszystko, na co nas było stać, a może i więcej" - podsumował dramatyczną walkę - najpierw o dotarcie jak najwyżej, następnie o szczęśliwy powrót do bazy. Nie brakowało też humoru. Żarty, które zostały uwiecznione na filmowych taśmach, ukazują naprawdę zżytą grupę osób, które łączy ten sam cel.
"Zadają nam często pytania, dlaczego wspinamy się, dlaczego uprawiamy tak niebezpieczny sport? Ano dlatego, że płacą nam za metr zdobytej góry po złoty sześćdziesiąt" - odpowiadał zazwyczaj z błyskiem w oku urodzony 16 lipca 1928 roku w Olsztynie Zawada.
Za sprawą 58-letniego warszawiaka Dariusza Załuskiego i jego najnowszego filmu, który przygotowywał od roku, możemy przenieść się dokładnie 30 lat wstecz, by śledzić wydarzenia z Karakorum. Film ukazuje również portret inicjatora i kierownika wyprawy, który z właściwą sobie elegancją, ale i stanowczością popartą ogromną wiedzą oraz doświadczeniem, podejmował decyzje o losach ekspedycji.
"Prawdopodobnie to Zawada pierwszy rzucił hasło, dlaczego nie spróbować wspinać się zimą w Himalajach?" - mówi na ekranie Wielicki, kierownik narodowej wyprawy na ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik, która 29 grudnia wyruszy do Pakistanu. "Jednak samo rzucenie hasła to jeszcze nie wszystko, prawda? Tu trzeba wizjonera do tego, żeby podejmować takie wyzwania".
Piąty człowiek w historii z Koroną Himalajów i Karakorum (wszystkie 14 ośmiotysięczniki) przyznał, że na rozpoczynającej się niebawem ekspedycji nie będzie grał pierwszych skrzypiec.
"Gole będą strzelali inni. Mam nadzieję, że uda mi się powstrzymać indywidualne zapędy niektórych kolegów. Dzięki temu, że zespół jest większy, są i starsi i młodsi, mamy duże szanse. Gdybym nie wierzył, nie jechałbym z nimi. Oby wszyscy wrócili cali i zdrowi do miejsca startu. To najważniejsze" - powiedział pochodzący z wioski Szklarka Przygodzicka w województwie wielkopolskim 67-letni Wielicki. Czternaście lat temu, w sezonie 2003-2004 dowodził wyprawą Netia K2 Polish Winter Expedition.
K2 było atakowane zimą tylko trzykrotnie w całej swojej historii. Oprócz dwóch wspomnianych prób, w 2012 roku przez ekspedycję rosyjską. Żadna nie przekroczyła wysokości 8000 m.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.