Państwo chce oddać Cerkwi Wyspy Sołowieckie. Mieszkańcy się boją, że zostaną sprzedani razem z ziemią jak pańszczyźniani chłopi za cara, zaznacza Tomasz Matlegiewicz z Archangielska na łamach "Przeglądu".
Zamiar taki ogłosił szef Agencji Federalnej ds. Kultury i Kinematografii, Michaił Szwydkoj. Dodał, że jego zdaniem „należy wszystkim wyznaniom oddać to, co do nich należało". Mieszkańcy wysp nie są tymi pomysłami zachwyceni.
W 1990 r. na Sołowkach oficjalnie utworzono zgromadzenie zakonne. Z zasobów muzealnych mnisi przejęli szereg zabytków ruchomych, m.in. dzwony. Muzeum wzięło na siebie urządzenie pomieszczeń dla zakonników i przygotowanie cerkwi do celów religijnych. Reszta obiektów, a przede wszystkim wyspy pozostały pod władaniem muzeum. Majątek zakonników szybko wzrastał - dotacje, darowizny (np. statek do przewozu pielgrzymów zakupiony przez Aleksandra Sołżenicyna), wpływy z pielgrzymek. Klasztor szybko odzyskiwał znaczenie, jakie miał w czasach caratu.
Bogactwo klasztoru rosło, rosły też jego oczekiwania, zaznacza Tomasz Matlegiewicz. Mnisi zaczęli się dopominać udziału we wpływach z turystyki, Sołowki są bowiem największą atrakcją na rosyjskiej Północy. W sumie co roku pojawia się tam ok. 70 tys. osób.
Po kilku latach w miarę spokojnego współistnienia między klasztorem a muzeum i mieszkańcami Sołowek zaczęły się tarcia. Zakon stworzył na wyspach coś na kształt państwa w państwie - czytamy. Zbudował własną elektrownię, jest więc właściwie niezależny od administracji lokalnej. Wpływy miejscowej władzy znacznie spadły, gdy kilka lat temu Sołowki straciły rangę rajonu, stając się zwykłą osadą. Na terenie klasztoru znajduje się jedyna na archipelagu czynna piekarnia. Oprócz tego zakonnicy zaczęli regulować po swojemu życie mieszkańców.
- Jak oni mają post (a jest tych postów w prawosławiu wiele w różnych częściach roku -przyp. aut.), to u nas w osadzie musi być spokój. Żadnych dyskotek, zabaw, nic takiego. Nawet w sklepach w tym czasie w piątki nie ma mięsa - opowiada Wiktoria. Oczywiście pilnują bardziej obyczajów mieszkańców niż swoich. - A oni sami - lepiej nie mówić. Rozjeżdżają dżipami i innymi luksusowymi autami nasze polne drogi - dodaje Siergiej, pracownik elektrowni. (...) Na parę tygodni przed wyborami mera na wyspy przyjechali mnisi z różnych stron Rosji i meldowano ich w klasztorze, mogli więc wziąć udział w głosowaniu.
Niektórych po kilka już razy wynoszono z knajpy, na oczach miejscowych. Oczywiście, ludzka rzecz, ale trudno utrzymać duchowy autorytet przy takich obyczajach, połączonych z wymogami w stosunku do reszty ludności, mówią mieszkańcy Wysp Sołowieckich.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.