- Ojciec powiedział tylko, że jesteśmy bardzo narażeni, bo przechowywanie Żyda w domu jest nielegalne i grozi nam kara śmierci. Rodzice wierzyli, że jeśli przyjmą go pod swój dach, to Pan Bóg będzie nas chronił - wspomina Kazimiera Trębacz, której rodzina podczas II wojny światowej uratowała życie Pinkusowi Jakubowiczowi.
Gość w dom, Bóg w dom
Od razu z namysłem przystąpiono do działania: najpierw ogolono Pinkusowi brodę oraz pejsy, następnie wykąpano go i zdjęto z niego brudny, żydowski chałat. W następnej kolejności poinformowano dzieci, że gość zostanie w domu na dłużej.
- Ojciec powiedział, że jesteśmy teraz bardzo narażeni, gdyż przechowywanie Żyda w domu było nielegalne i groziła nam kara śmierci. Od tej chwili musieliśmy być bardzo czujni i obowiązywało nas milczenie. Jako dzieci byliśmy posłuszni rodzicom i przyjmowaliśmy bez sprzeciwu ich decyzje - wraca pamięcią Kazimiera.
archiwum rodzinne Józef i Waleria Trębaczowie, ok. 1930 roku
Czy rodzice się bali? Czy kiedykolwiek pomyśleli, że ktoś mógłby go wydać?
- Nasi rodzice byli bardzo bogobojni. Wierzyli, że jak przyjmują pod swój dach Żyda, to Pan Bóg będzie nas chronił. I tak było do końca wojny, bo mimo wielu groźnych sytuacji wszyscy szczęśliwie przeżyliśmy - odpowiada.
O tych "groźnych sytuacjach" więcej dowiaduję się z zapisków Staszka Trębacza.
Szereg przypadków, szereg cudów
Pierwszą kryjówką Pinkusa był strych, gdzie w razie zagrożenia niespodziewany gość mógł schować się pomiędzy snopkami słomy. To zagrożenie pojawiło się szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
"Zaraz na drugi dzień zjawił się u nas niemiecki konfident - Hans Reilich. Mama pracowała w ogródku przed domem, zobaczyła go i nie tracąc odwagi zaczęła z nim rozmowę. Reilich oznajmił, że przyszedł skontrolować strych pod względem bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Wpadłem wówczas niezauważony przez sionkę na strych, ukryłem Jakubowicza, a następnie przez okienko spuściłem się do przyległej stodoły, z której wyszedłem na spotkanie Reilicha. Asystowałem mu przy kontroli strychu, a on długo się rozglądał, ale nic szczególnego nie spostrzegł" - tak opisuje całą sytuację Stanisław.
Jak wspominał po latach, konfident miał już na sumieniu kilku mieszkańców Pogorskiej. Do dziś nie wiadomo, czy Reilich coś przypuszczał, czy może była to rutynowa kontrola zlecona przez nazistów. Wiadomo natomiast, że niedługo po tym zdarzeniu wyrok śmierci na kapusiu wykonali polscy partyzanci.
To nie jedyny przypadek, gdy opatrzność boska czuwała nad Trębaczami.
- Raz zaniosłam Pinkusowi obiad i wracając na dół zauważyłam, że w kuchni stoją dwaj SS-mani z wielkim psem. Strasznie się wystraszyłam i nie wiedziałam co robić: ostrzec go czy zejść i o niczym nie mówić. W ostatnim momencie zauważyłam, że zszedł za mną kot i powiedziałam głośno: "Nie schodź na dół, bo ten wielki pies cię zje". Pinkus się musiał domyślić, bo szybko się schował. Na szczęście Niemcy już nie byli tacy domyślni. Zabrali od nas dwie kury i poszli - relacjonuje z przejęciem pani Kazimiera i sama nie wie, czy to przypadek, czy prawdziwy cud.
Po tym zdarzeniu głowa rodziny - Józef Trębacz - podjął decyzję o zmianie kryjówki dla Jakubowicza. Wpadł na pomysł ukrycia dawnego przyjaciela pod stajnią, a dokładniej w specjalnie wykopanej dla niego piwniczce. Kopano ją w nocy tak, by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Wejście znajdowało się wewnątrz stajni pod krowim żłobem, zamaskowane słomą. W niewielkiej jamce znajdował się stołek, siennik i biurko przy okienku. By okno nie wzbudzało ciekawości, pani domu zasadziła przed nim krzewy bukszpanu.
- Każdy z nas – dzieci - miał przydzielone jakieś zadania i był zaangażowany w pomoc Żydowi. Ja, poza noszeniem obiadów, razem ze Staszkiem przynosiłam mu książki od księdza proboszcza Molewicza. On jedyny wiedział, że ukrywamy Jakubowicza, zresztą również znał go jeszcze sprzed wojny. Co on na to? Nic, a co miał nam powiedzieć, żeby go wysłać na pewną śmierć? - pyta ze zdziwieniem moja rozmówczyni.
Wiosną 1944 roku u Trębaczów znów pojawiły się problemy. Ukrywany w ziemiance gość zachorował na zapalenie oskrzeli. Jego stan był na tyle poważny, że postanowiono zawezwać niemieckiego lekarza. Na czas wizyty umieszczono Pinkusa w sypialni. Lekarzowi przekazano, że to kuzyna ojca, który odwiedził rodzinę i pechowo zmogła go choroba. Doktor przyjął wymyśloną wersję zdarzeń, a przy badaniu Jakubowicz rozebrał się tylko od pasa w górę. Znów Pan Bóg nad nimi czuwał. Po kilku dniach kuracji Żyd wrócił do swojej kryjówki.
"W tym czasie strach narzucał nam potrzebę większej czujności. W ciągu dnia obserwowaliśmy, czy nie nadchodzi jakiś policjant, a w nocy budził nas najdrobniejszy szelest" - zapisał po latach Stanisław Trębacz.
Wydać Żyda?
Czy Trębaczowie zastanawiali się, jak to będzie, kiedy Niemcy odkryją kryjówkę? Czy najpierw zabiją rodziców na oczach dzieci, czy odwrotnie, żeby rodzice patrzyli na śmierć swoich pociech? A może urządzą publiczną egzekucję, zejdą się mieszkańcy całego miasta, by zobaczyć na własne oczy, jak żałośnie kończą ci, którzy pomagają "podludziom"? - te pytania nie dawały mi spokoju, kiedy ulicą Pogorską razem z panią Kazimierą zmierzaliśmy w stronę ich rodzinnego domu.
Jedno jest pewne: ciągłe niebezpieczeństwo, stale narastające napięcie wynikające z faktu ukrywania obcego człowieka, za którego można stracić życie, było w domu Trębaczów wyczuwalne. Czasem dawało swój upust w najmniej spodziewanych momentach. We wspomnieniach Staszka znajduję fragment świadczący o momencie ludzkiego załamania: "Pewnego razu siostry narzekały na ciągłe niebezpieczeństwo, a Józia wyskoczyła z pogróżkami, że zawiadomi niemiecką policję. Wówczas ojciec uderzył ją w twarz tak mocno, że aż się zachwiała i wyjaśnił spokojnie skutki jej desperackiego czynu".
Pytam o tę sytuację jedynego żyjącego dziś świadka.
- Józia była czasem bardzo nerwowa, po prostu taki miała charakter - tłumaczy mi pani Kazia. - Podczas jednej z kłótni z rodzicami odmówiła wykonania jakiegoś obowiązku i powiedziała w nerwach to zdanie. Ojciec jej wtedy dokładnie wytłumaczył, że Niemcy zamordowaliby całą naszą rodzinę, ją również. Myślę, że siostra od razu zrozumiała swój błąd i już nigdy więcej nie wygadywała takich głupot - ucina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.