Przed nami tajemniczy i bardzo rzadko uczęszczany teren. Mijamy dziesiątki wiosek położonych pośród wysokich traw...
AfrykaNowaka.pl Dziurawy most Czasu już mało, a do pokonania prawie 800 kilometrów w nieznanym nam terenie. Jesteśmy w Pweto i tutaj też decydujemy się na zmiany logistyki – ze względu na ekstremalnie ciężki i trudny teren, przeprawa z przyczepkami jest po prostu i najzwyczajniej niemożliwa. Poznajemy Tristiana z MAG’a, który pomaga nam w organizacji dalszej podróży.
Wyruszamy o poranku na rowerach. Przeprawiamy sie przez rzekę nad jeziorem Moero promem z trzech sprzężonych pirog. Przed nami tajemniczy i bardzo rzadko uczęszczany teren. Mijamy dziesiątki wiosek położonych pośród wysokich traw.
Nasza droga to bardzo wąski trakt, pełen głębokich dziur i kamieni – pozostałości po porze deszczowej.
Na naszej trasie umieszczamy trzy tabliczki. We wszystkich przypadkach są to bardzo przyjazne miejsca, w których idea naszego projektu spotyka sie ze szczególnym entuzjazmem. Pamiątkowy szlak wyznaczamy tabliczką na domu sołtysa przy głównej drodze w Lukonzolwie, a kolejne umieszczamy w Kilwie i Kibundu. Wszystkie miejsca były niegdyś odwiedzone przez Nowaka. Nikt z mieszkańców niestety nie słyszał o polskim podróżniku, więc musieliśmy wziąć sprawę w swoje ręce.
AfrykaNowaka.pl W trakcie przeprawy Półtorej dnia później, tuż za Kilwa, dogania nas Aśka w wozie logistycznym MAG’a. Zostawia nam bardzo miłą niespodziankę – smażone ryby prosto z jeziora Moero. Uzupełniamy cześć z utraconych dziesiątek tysięcy kalorii.
Przez kolejne dni towarzyszy nam pył, brud, kurz, palące słonce i nieustanne zmaganie się z górskim terenem gór Kundelungu. Zaspa piachowa, ciągle lawirowanie trasy i objazdy albo wręcz objazdy objazdów prowadzące zupełnie na około, niekiedy to jedyne rozwiązanie. Zawalone mosty, zalana droga, która przypomina rzekę, ciężarówka utknęła w głębokim bagnie. Wyrwy wielkości traktora, ostre skały, kamienie, uskoki, żleby, zjazdy i podjazdy. Walka trwa. A Brennabory niczym kute z tytanu dzielnie się spisują. Układ napędowy przemiela na pył wszechobecny kredowy osad. Nie możemy wyjść z podziwu, że po takich ekstremalnych próbach wytrzymałości rowery dalej niezawodnie prowadzą do celu.
Krajobraz też zmienia się na naszych oczach. Zaczyna przechodzić w coraz rzadszy busz, pojawia się sawanna, a ta momentami przypomina półpustynie. Codziennie pobudka przed 6 rano. Mrożące poranne powietrze i ruszanie na czczo od samego świtu do zmierzchu wyłącznie pedałując.
AfrykaNowaka.pl Nasz gospodarz o i jego najbliższa rodzina Na noc zatrzymujemy się u różnych kongijskich rodzin, w przypadkowych wioskach: Nombo, Katoka, Kabiasha i Kibundu. Prosimy o miejsce na rozbicie namiotu, a często po wspólnych chwilach spędzonych przy wieczornym palenisku, zostajemy także zaproszeni do kolacji. Rozsmakowaliśmy się w bukari (potrawa z maki z manioku, niekiedy kukurydzy), szczególnie doprawionym piekielnie ostrymi papryczkami pili-pili. Jeśli dopisuje nam szczęście, trafia się również kawałek gotowanej lub smażonej ryby, albo gotowane liście kasawy – afrykański odpowiednik naszego szpinaku.
Dezynfekujemy bakterie sącząc lotoko, kongijski bimber produkowany na wioskach poprzez fermentacje kasawy i kukurydzy, po czym idziemy spać.
Dojeżdżamy do Lubumbashi, dawnego Elisabethville, stolicy prowincji Katanga. Nasz zespół jest już ponownie w komplecie. Regenerujemy siły i wyruszamy na poszukiwanie śladów KN. Odwiedzamy katedrę, którą opisywał Kazimierz Nowak. Miasto utraciło swój kolonialny urok, przypomina raczej wielki, zatłoczony moloch. Tęsknimy za przestrzenią, wolnością i naturą, wiec cieszy nas myśl o kontynuacji podróży. Przed nami droga do Zambii, którą rozbijamy na dwa dni.
AfrykaNowaka.pl Nic nie jest niemożliwe ;) Na granicy spotykamy oczywiście spore trudności ze strony kongijskiej – biały kolor skóry oznacza często dodatkowe formalności. Nie dajemy się łatwo. Okazujemy wysoką cierpliwość i odporność na liczne próby wyłudzenia „dodatkowych opłat”. Z wielkim sentymentem opuszczamy magiczne i tajemnicze KONGO i dojeżdżamy do stabilnej, w dużym stopniu, europejskiej Zambii. Pierwszy szok kulturowy pojawia się, gdy po kilkuset metrach orientujemy się, że jedziemy pod prąd!
Wieczorem osiągamy nasz cel. Miejsce przekazania etapu – Chingole.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.