Ożywioną dyskusję wywołała we Włoszech książka Andrea Torniellego i Paolo Rodariego pod tytułem „Attacco a Ratzinger” (Atak na Ratzingera), opisująca reakcje na inicjatywy i wypowiedzi Benedykta XVI w ciągu pierwszych pięciu lat jego pontyfikatu. Autorzy nie podzielają opinii, jakoby były one wynikiem jakiegoś spisku „masonerii” czy „żydokomuny”.
Były watykanista dziennika „La Stampa” Marco Tosatti napisał wcześniej, że wszystkie te przypadki: przemówienie w Ratyzbonie, lefebryści, anglikanie, pedofilia, Legioniści Chrystusa itd. dowodzą wyjątkowej słabości watykańskich służb informacyjnych.
Z interpretacją tą tylko częściowo zgadza się historyk Kościoła Alberto Melloni, który o książce Torniellego i Rodariego pisze dziś na łamach „Corriere della Sera”. Nie ulega wątpliwości, że popełniono szereg błędów w dziedzinie komunikacji – pisze naukowiec – sprawa jednak wykracza poza rolę Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej czy reżysera, który powinien nim kierować”.
„Problem ten ma charakter wybitnie eklezjologiczny. Abstrahując od słów Benedykta XVI na temat hermeneutyki Vaticanum II... odsyła ona właśnie do Soboru oraz trudności, na jakie natrafiają rządy tego papieża, których uniknął jego poprzednik. Rzecz polega nie na tym, by ustalić, co Kościół powinien zrobić, by wyjść obronną ręką, zyskać poparcie bądź uniknąć kłopotów, ale, jak zaradzić deficytowi jedności, którego przykładem jest embrionalna jeszcze faza kolegialności w katolicyzmie oraz obsesja wroga wewnętrznego” - pisze Alberto Melloni. Według niego, „takie są fakty” i nie ma sensu mówić o atakach.
W Monrowii wylądowali uzbrojeni komandosi z Gwinei, żądając wydania zbiega.
Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...
Rodziny z Ukrainy mają dostęp do świadczeń rodzinnych np. 800 plus.