Serwis społecznościowy Facebook i platforma mikroblogowa Twitter nie zablokowały w wyznaczonym terminie setek wskazanych przez rząd kont, z których wiele było powiązanych z organizatorami antyrządowych demonstracji – powiedział podczas zwołanej w czwartek konferencji prasowej minister cyfrowej gospodarki i społeczeństwa Buddhipongse Punnakanta. Władze Tajlandii dały na to amerykańskim firmom 15 dni.
To m.in. z pomocą tych platform uczestnicy i organizatorzy masowych protestów, które trwają w azjatyckim kraju od połowy lipca, wymieniają informacje. Demonstranci domagają się ustąpienia blisko związanego z armią rządu, przeprowadzenia nowych wyborów oraz reform politycznych, w tym zmiany konstytucji oraz ograniczenia roli króla. Choć w kraju od 1932 roku formalnie panuje ustrój demokratyczny, to dziedziczni władcy zachowali tam niezwykle duże wpływy.
Jak powiedział Buddhipongse – jednak bez podawania bliższych szczegółów – strony, do których dostęp chciał zablokować rząd, zawierały nielegalne w myśl tajlandzkiego prawa treści, związane z hazardem, pornografią, narkotykami lub monarchią. Na mocy obowiązujących przepisów o obrazie majestatu za wszelką krytykę tej ostatniej grozi w Tajlandii do 15 lat więzienia.
Policja poinformowała, że za niezastosowanie się do wyroku sądu, który nakazał zablokowanie na terenie Tajlandii niewygodnych dla władz treści, właściciele platform społecznościowych mogą zostać ukarani grzywnami w wysokości do 200 tys. bahtów (6300 dolarów) i dodatkowo 5 tys. bahtów (158 dolarów) za każdy dzień opóźnienia.
“Jeśli wspomniane firmy nie przyślą swoich przedstawicieli na negocjacje, policja może wnieść przeciwko nim sprawy karne. Jeśli to jednak zrobią i przyznają się do błędu, będziemy mogli poprzestać na karach grzywny” – oznajmił minister.
Dopytywani przez dziennikarzy oficerowie policji, zajmujący się cyberprzestępstwami przyznali, że jeszcze nie udało się rozstrzygnąć, czy prawo pozwala na stawianie zarzutów firmom z siedzibami poza Tajlandią.
Jak napisał na swoim portalu dziennik “Bangkok Post”, władze poprosiły także policję o wszczęcie śledztw w sprawie pięciorga użytkowników mediów społecznościowych, którzy w czasie weekendowych demonstracji rozpowszechniali wiadomości, znieważające - ich zdaniem - instytucję monarchii.
Buddhipongse poinformował przy tym, że Facebook zgodził się zablokować dostęp do części, tj. do 215 z 661 wskazanych profilów. Twitter miał, według ministra, zablokować 69 kont swoich użytkowników, zaś należąca do firmy Google platforma YouTube spełniła wszystkie żądania tajlandzkich władz, blokując linki do 289 zamieszczonych tam materiałów. W sierpniu Facebook zablokował popularny fanpage, na którym ukazywały się treści dotyczące króla Maha Vajiralongkorna (Ramy X).
Tajlandzki rząd zamierza zwrócić się do Twittera, Facebooka i Google’a o usunięcie ponad 3 tys. kolejnych postów i materiałów, z których część zawiera krytykę monarchii. Żadna z platform społecznościowych nie skomentowała dotąd sprawy.
W czwartek demonstranci zebrali się przed tajlandzkim parlamentem, domagając się natychmiastowego ustąpienia rządu i przeprowadzenia zmian konstytucyjnych. Parlamentarzyści zdecydowali jednak, że opóźnią głosowanie w sprawie możliwych poprawek w konstytucji aż do listopada.
Zdaniem liderów protestów obecna ustawa zasadnicza zawiera przepisy, które umożliwiają blisko związanemu z armią rządowi utrzymywanie się u władzy. Kierujący nim generał Prayuth Chan-ocha w 2014 roku stanął na czele udanego wojskowego zamachu stanu. Po pięciu latach rządów armii kierowana przez niego partia wygrała częściowo wolne wybory, a Prayuth rządzi od tamtej pory jako cywilny premier.