Kościół we Włoszech szuka nowych powołań. Niektóre diecezje skłania to do dość karkołomnych pomysłów.
Diecezja Vigevano wprowadziła na przykład „seminarium w niepełnym wymiarze godzinowym”. Polega to na tym, że nieliczna garstka kleryków gromadzi się w seminarium tylko na trzy dni w tygodniu. „Przyjeżdżają w środę i pozostają do piątku – tłumaczy rektor wspólnoty. – Studiują, modlą się i bawią, jak we wszystkich seminariach. Chcemy, by klerycy doświadczyli życia we wspólnocie tylko przez tych kilka dni, a potem wrócili do domu. Nie chcemy seminariów takich jak dawniej. Instytucja zamknięta jest niebezpieczna” – uważa ks. Luca Pedroli.
Inna inicjatywa pojawiła się w diecezji Como, również na północy Włoch. W każdym dekanacie ma powstać tzw. „dom powołań”, gdzie mogliby zamieszkać na pewien czas młodzi ludzie zastanawiający się nad swoim powołaniem, kontynuując zarazem dotychczasowe życie. Również w Bresci i rodzimej diecezji Pawła VI, mają powstać podobne domy powołaniowe, osobne dla mężczyzn i dla kobiet.
Choć kapłanów we Włoszech jest coraz mniej, powołań mimo wszystko powoli przybywa. Dziś jest 3 tys. seminarzystów, czyli trzy razy mniej niż w czasie Soboru, ale nieco więcej niż w krytycznym roku 1977, kiedy w seminariach pozostało zaledwie 2 700 kleryków. Socjolodzy podkreślają, że kryzysu powołań nie można oddzielać od kryzysu demograficznego. W 1963 r., kiedy seminaria duchowne były jeszcze pełne, we Włoszech urodziło się 1.400.000 dzieci, a w ubiegłym roku jedynie 450 tys., nie wyłączając emigrantów. Problemy z powołaniami ma w związku z tym nie tylko Kościół, ale również inne instytucje, jak np. wojsko.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.