Rektor austriackiego Domu Pielgrzyma w Jerozolimie, ks. Markus Stephan Bugnyar, nie widzi szans na szybki kompromis w obecnym konflikcie na Bliskim Wschodzie: obie strony, Izraelczycy i Palestyńczycy, mają roszczenia terytorialne i każda chce „całej Jerozolimy” dla siebie.
W rozmowie z austriacką agencją katolicką Kathpress i dziennikiem „Kronen Zeitung” kapłan zwrócił uwagę, że konflikt jest o wiele bardziej złożony niż tak jak go się przedstawia na portalach społecznościowych. „Historia nie zaczyna się ani w 1967 r., ani w 1948 r., ale na długo przedtem. "Gdyby wszystko było tak proste, jak to się wydaje z wpisów na Twitterze, to nie sądzę, żeby ludzie wzajemnie przez ostatnie 100 lat utrudniali sobie życie" - powiedział.
Jego zdaniem obecnej eskalacji nie można wytłumaczyć jedynie wydarzeniami w tzw. Dzień Jerozolimy upamiętniający zjednoczenie Jerozolimy, które miało miejsce po 19 latach podziału, podczas wojny sześciodniowej w 1967 r. Zaznaczył, że po obu stronach konfliktu kryła się „kalkulacja i interes”, zwłaszcza w odniesieniu do stojącego w centrum konfliktu prawa własności na zdominowanym przez żydowskich osadników osiedlu Szajch Dżarrah na terenie Wschodniej Jerozolimy. Jest to przedmiot sporu od co najmniej 30 lat, po tym jak Osmanowie legalnie nabyli ziemię, a po nich odziedziczyli ją Palestyńczycy. Bezpośrednim powodem zamieszek jest mający zapaść wyrok Sądu Najwyższego, obecnie został on odroczony, a dotyczący wysiedlenia palestyńskich rodzin z osiedla. Ich miejsce mieliby zająć żydowscy osadnicy. Jak zaznaczył ks. Bugnyar, zawsze „wypędzenie następowało po wojnie i wojna po wypędzeniu”.
Jego zdaniem, atmosfera zaczęła się zagęszczać już w poprzednich tygodniach. Początkowo wystąpiły skutki uboczne arabskich demonstracji w związku z odwołaniem wyborów na Terytoriach Palestyńskich, ogłoszonych przez rząd Fatahu na 22 maja. Na początku roku nikt nie wierzył, że wybory rzeczywiście się odbędą. Ostatnie miały miejsce w 2006 r. i od tamtej pory ciągle były odwoływane „z typowym argumentem, że Palestyńczycy w Jerozolimie nie mogą głosować”. "Najwyraźniej rząd Fatahu obawiał się, że wybory doprowadzą do wzmocnienia Hamasu, który jest popularny ze względu na swoje programy społeczne" - stwierdził austriacki kapłan.
Zdaniem rektora Domu Pielgrzyma, który pracuje w Jerozolimie od 17 lat, Izrael preferencyjnie traktuje swoich obywateli i z pewnością nie jest jedynym krajem, który tak robi. Tak jest też w Europie. "Przecież powinno się wygrywać wybory i uchwalać prawa. Dlaczego Izrael, który twierdzi, że `cała Jerozolima` jest jego, nie pozwoli części swojej ludności głosować na reprezentację narodu w Ramallah? Tym bardziej, gdy się weźmie pod uwagę, ilu ludzi stąd może mieć wpływ na to, kto powinien faktycznie rządzić na Zachodnim Brzegu Jordanu. Powstaje oczywiste pytanie, kto kogo wziął tutaj za zakładnika. Podobny sposób myślenia istnieje po drugiej stronie. Arabscy demonstranci skandowali przy Bramie Damasceńskiej: `Cała Jerozolima jest nasza. Cała Jerozolima jest arabska`" - powiedział ks. Bugnyar.
Jego zdaniem, ogólnie rzecz biorąc obowiązuje zasada: "Nie jesteście sobie nic winni. Zawsze chodzi o całość. Zwłaszcza, gdy chodzi o świętość". Zarówno Izrael, jak i Palestyńczycy bronią się, mówiąc, że narracje obu stron konfliktu są "spójne w ich własnym postrzeganiu i prezentacji". "Wynikiem tego mamy do czynienia z wielowymiarową tragedią ludzką, dla której, mając przyjaciół po obu stronach, po upływie dziesięcioleci, z każdym dniem coraz mniej widzi się możliwości rozwiązania. Aby nie dolewać oliwy do ognia, trzeba 'słuchać, myśleć i czuć`, ale przede wszystkim, wszystko kwestionować. Cui bono? Komu to przynosi korzyść? Kto, co, komu mówi i z jakim zamiarem?" - powiedział austriacki kapłan.
Zwrócił uwagę, że na Starym Mieście w Jerozolimie zderzają się dwa zaangażowane w konflikt światy, co tym bardziej odbija się na austriackim Domu Pielgrzyma na Via Dolorosa. Pracownicy są Arabami, w tym chrześcijanami i muzułmanami, goście w "Cafe Triest" są Żydami, a goście w pensjonacie pochodzą z całego świata, zwłaszcza są to Niemcy, Austriacy, Francuzi i Amerykanie. "To, co tak pięknie zaczęło się dla nas wraz z otwarciem po pandemii i pierwszymi gośćmi w kawiarni, teraz znowu się skończyło. Na czas nieokreślony" - powiedział ks. Bugnyar.
Jak zaznaczył, teraz siedzi się w Domu Pielgrzyma między frontami i bezpośrednio doświadcza ataków Hamasu. Nikt na miejscu nie wierzył wcześniej, że Hamas potraktuje poważnie ultimatum, które postawił Izraelowi w miniony weekend, gdyż przyzwyczajono się już do jego "przemocowej retoryki w Strefie Gazy". "Ale teraz to się stało" - powiedział ks. Bugnyar. Podkreślił, że w zachodniej, żydowskiej części Jerozolimy ludzie mają ok. 90 sekund na dotarcie do schronu po usłyszeniu syreny alarmowej. "Choć należy się spodziewać, że nikt nie będzie ostrzeliwał Starego Miasta, z wieloma świętymi miejscami. Ale kto wie, mogą się zdarzyć rykoszety i wpadki" - zaznaczył rektor austriackiego Domu Pielgrzyma.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.