O takim tytule swojej drugiej książki (wcześniejsza to "Spalić paszport") myślał o. Bogusław "Kalungi" Dąbrowski OFMConv, który 19 lat spędził w Ugandzie. Ostatecznie, jak przyznaje, to oddech stał się słowem kluczem.
Od lekarza, w szpitalu w Kampali usłyszał: "Ojciec wszystko robi szybko. Nawet oddycha za szybko. A wszystko ma swój rytm. Noc i dzień, tak oddycha świat".
Kalungiego, bo takie imię otrzymał w Ugandzie, spotykałem wielokrotnie na jego misji w Kakooge. Ciągle w ruchu, jakby z nadmiarem woli nad ludzkimi możliwościami. To się musiało skończyć... taką książką.
"Wyhamować gonitwę, zmienić bieg, odnaleźć spokój. Nie wszystko, czego się podejmuję zależy tylko ode mnie i sam nie zbawię świata. Moją sprawą jest intencja, efekt to sprawa Boga" - zapisuje.
Pierwszą książkę "Spalić paszport" napisał z myślą, aby była ona pomocna dla stworzonej przez franciszkanów szkoły zawodowej w Kakooge.
Krzysztof Błażyca/Foto Gość Szkoła w KakoogeUdało się wybudować dom dla nauczycieli. Wcześniej dzięki wsparciu wielu ludzi dobrej woli, powstały tam kościół, podstawówka, szkoła zawodowa, liceum, oraz szpital. "Naszym głównym zadaniem, powołaniem jest głoszenie Dobrej Nowiny. Czynimy to również przez pomoc ludziom, podejmowane działania charytatywne” – wskazuje Bogusław.
Najnowsza książka - "Oddech słońca" - jest nie tylko mozaiką barwnych sytuacji z Ugandy. Poznajemy dzięki niej bliżej samego misjonarza - zwykłego człowieka, który zmaga się z różnicami kulturowymi, wyobrażeniami, pojawiającymi frustracjami i z samym sobą.
"Opisałem także moje zmagania zdrowotne, gdzie przede wszystkim stres i wypalenie powoduje problemy kardiologiczne, napięcia nerwowe, przez które ciężko jest mi oddychać. Wszystkie sytuacje doprowadzają do tego, że muszę się leczyć. Jednym z takich „lekarstw” jest właśnie oddech, który – jak czytamy w Biblii – daje życie, daje zdrowie.
Ta forma - szczerych, odważnych zapisków, ujmuje od pierwszych stron. Kalungi, jak nazywają o. Bogusława w Ugandzie, jest po prostu autentyczny. "To pytania o moją tożsamość tam. Musiałem wiele przepracować w sobie. Inność życia" - przyznaje.
A przepracowywał w sytuacjach, na które nie był przygotowany. Nie raz drastycznych.
"Raz w Kakooge, znaleziono kilka ciał z obciętymi głowami. Ciała miały też wycięte grdyki. Ludzie od razu wiedzieli, że to morderstwo rytualne. Tym czasem policjanci nie chcą mieć do czynienia z czarownikiem, bojąc się jego zemsty. Z kolei na naszej misji w Matudze, mamy oficjalnie drugi przypadek rytualnego zamordowania dziecka, wyrwania mu serca i wycięcia innych narządów".
Wielokrotnie doświadczał też w Ugandzie, że choć ludzie "mają dobre wspomnienia o misjonarzach" to "czasem mamy ciężko, gdy postrzegają postkolonialnie. Ale trzeba okazywać szacunek, potwierdzać swoim życiem, uczyć się kultury. Nawet jeśli czasem przypadkiem się łamało jakieś tabu kulturowe, ludzie widzą szczerość".
Wśród wielu opisanych sytuacji jest również ta, gdy do misji przybył obecny kabaka (król) Bugandy (jednego z siedmiu tradycyjnych królestw, przywróconych w 1993 r. przez prezydenta Museveniego) ."Wszyscy padli na twarze. Ja jeden stałem osłupiały. Wydusiłem z siebie głośno zdziwienie: "ooo"".
Powiedział, wtedy coś, czym zaskoczył kabakę. Co? O tym w książce, którą szczerze polecam.
Z okazji świąt Bożego Narodzenia około 6 tysięcy z nich otrzymało paczki.
Nowe władze polskiego Episkopatu zostały wybrane w marcu 2024 roku.
Ratownicy w środę kontynuowali poszukiwania osób uwięzionych w ruinach domów.