W języku współczesnej kultury coraz częściej brakuje obrazów i słów zdolnych opowiedzieć historię śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Dobra Nowina nie przetłumaczona na język kultury XXI wieku coraz częściej staje się niema lub niezrozumiała. To poważne zaniedbanie, ale i wielkie wyzwanie – mówi Dariusz Karłowicz w rozmowie na temat nowego projektu Teologii Politycznej i Instytutu Kultury św. Jana Pawła II, mającego na celu odnowienie sztuki sakralnej.
Jak wygląda to w polskim Kościele?
Pytanie czy w dzisiejszym Kościele Katolickim w Polsce istnieje miejsce dla twórców kultury chrześcijańskiej jest niestety nieomal czysto retoryczne. Owszem, można spotkać kilka pięknych wyjątków jak choćby międzyleski kościół wymalowany przez Mateusza Środonia. Na ogół jednak wygląda to marnie. Gdyby Rafael, Bernini czy Bach szukali pracy, to która diecezja dałaby im zatrudnienie? A przecież problem ten nie dotyczy wyłącznie malarstwa. Żywe jeszcze w latach 80’ poczucie odpowiedzialności za kulturę chrześcijańską wyparowało nieomal bez śladu. I nie łudźmy się. Problem nie polega na braku pieniędzy. Która diecezja nie mogłaby pozwolić sobie na zatrudnienie etatowego kompozytora? Której katedry nie byłoby stać na drogę krzyżową pędzla wielkiego artysty? Problem leży w zrozumieniu wagi tych spraw, świadomości własnych – zapisanych zresztą w soborowych dokumentach – obowiązków, i wreszcie - wiary, że można coś zrobić.
Czego brakuje, aby mogła powstać sztuka chrześcijańska?
Spróbujmy spojrzeć na ten problem oczyma twórców. Dla ułatwienia pomińmy od razu tych, którzy nie chcą tworzyć dzieł o tematyce religijnej. Czego potrzeba, by tworzyć sztukę, której nieobecność tak nam doskwiera? Trzy rzeczy rzucają się w oczy. Po pierwsze potrzeba wiedzy, która znacznie wykracza poza warsztat współczesnego absolwenta akademii sztuk pięknych. Po drugie, środowiska będącego miejscem duchowej i artystycznej formacji. Po trzecie rynku – a więc mecenatu, zamówień, wystaw, nagród, stypendiów. Dzieła, które do dziś przejmują nas swoim pięknem i głębią mogły powstać, ponieważ ich twórcy nie tylko wiedzieli jak je namalować, ale również dlatego, że otrzymywali zamówienia. Pozwalały im one żyć, utrzymać rodzinę, rozwijać się i tworzyć kolejne dzieła – jednym słowem, umożliwiały uprawianie sztuki nie jako hobby, ale jako zawód. Mecenat to sprawa najwyższej wagi. Sztuka potrzebuje talentu i inteligencji – ale potrzebuje też sponsora. Nie ma zamówień, nie ma sztuki.
Co trzeba robić, żeby to się udało?
Nie mam gotowej recepty. Z pewnością niezbędny jest „ferment”, który przywróci wiarę w możliwość i świadomość konieczności renesansu sztuki katolickiej. Wydaje mi się, że ta świadomość żyje dziś w głowach wielu artystów i żywo dyskutowana jest w środowiskach podobnych do naszego. Z pewnością trzeba o tym rozmawiać i należy działać. My zaczynamy od malarstwa. Chodzi nie tylko o jego wielką przeszłość, ale i rolę, jaką nadal odgrywa w kulcie i życiu duchowym Kościoła. Chcielibyśmy dać szansę na stworzenie dzieł, które inaczej by nie powstały. Pragniemy zapraszać najlepszych, organizować warsztaty i wystawy, szukać gotowych do współpracy proboszczów i sponsorów. Zobaczmy, czy to zadziała.
Gdzie szukać pieniędzy? Czy w tej działalności wspiera Was Kościół albo państwo?
Przedsięwzięcie to, podobnie jak założony przez nas rzymski Instytut Kultury św. Jana Pawła II na Angelicum, w całości finansowane są przez prywatnych sponsorów z Polski – dobrych przyjaciół Fundacji Świętego Mikołaja i Teologii Politycznej. Jeśli wolno skorzystać z okazji, chciałbym im bardzo podziękować. Są to: Danuta i Krzysztof Domareccy, Jolanta i Mirosław Gruszkowie, Wojciech Piasecki, Dorota i Tomasz Zdziebkowscy – bez nich ani rusz. Ale to oczywiście nie jest zamknięty klub. O wsparcie proszę wszystkich, którym się to przedsięwzięcie podoba. I z góry bardzo dziękuję.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.