Najgorszy był strach, o to co będzie i o mojego syna - powiedziała PAP Swietłana z Nowowołyńska, która razem z dwuletnim synem uciekła przed wojną do córki w Łodzi. Ukrainka podkreśliła, że jest wdzięczna Polakom za wielkie wsparcie. "Będziemy za to dziękować do końca życia" - zaznaczyła.
Mimo, że od ucieczki 38-letniej Swietłany z ogarniętego wojną kraju minął już tydzień, kobieta wciąż nie może powstrzymać łez wspominając swoją drogę do Polski.
"W Nowowołyńsku zostało wszystko. Całe moje życie, mąż, reszta rodziny. Ale ucieczka, to było jedyne wyjście, bo strach przed bombardowaniem i wojną był tak duży, że trzy ostatnie noce spaliśmy w ubraniach, a w trakcie alarmów przeciwlotniczych naszego dwuletniego syna chowaliśmy za wersalką" – powiedziała reporterowi PAP.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Nowowołyńsk to ok. 50-tysięczne miasto położone w zachodniej części Ukrainy. Dotychczas nie zostało ono zaatakowane przez rosyjskie wojska, ale - jak mówi Swietłana – nie jest łatwo żyć z myślą, że w każdej chwili taki atak może nastąpić.
"Uciekłam w niedzielę 27 lutego wieczorem, czyli czwartego dnia wojny. Strach był już w mieście ogromny. Przede wszystkim baliśmy się ataku ze strony Białorusi, która koncentrowała wówczas swoje wojska przy pobliskiej granicy. Naprawdę niebezpiecznie zrobiło się jednak, kiedy w mieście ujęto kilku rosyjskich najemników, a na budynku obok naszego bloku pojawił się znak +X+ w kole, mogący oznaczać cel ataku rakietowego. Po tym mąż kazał mi uciekać do Polski, co robiło zresztą wiele moich sąsiadek i znajomych kobiet" – opowiadała Swietłana.
Celem była Łódź, bo w tym mieście od dziewięciu miesięcy mieszka i pracuje w pobliskim Strykowie jej córka 21-letnia Iwana. Samochód, który odwiózł Swietłanę i jej syna na przejście graniczne z Polską zorganizował jej bratanek.
"Dla siebie, poza dokumentami, nie wzięłam praktycznie nic. W torbę wsadziłam tylko rzeczy synka. Jechaliśmy w nocy polnymi drogami, na szczęście do przejścia w Zosinie nie mamy daleko. Granicę pokonałam pieszo, ale kolejka była ogromna. Stałam w niej ponad pięć godzin, było ciemno, a wokół mnie były same kobiety z dziećmi i starsi ludzie. Co czułam? Najgorszy był strach, o to co będzie, o mojego syna i rodzinę, która została. Trudno takie uczucia opisywać słowami" – podkreśliła.
Zaznaczyła, że jeszcze w kolejce z autobusu wjeżdżającego z Polski dzieci dostawały napoje i jedzenie, a po stronie polskiej otrzymała dziecięcy wózek. "Był za mały, ale to nie jest ważne. Zostaliśmy przebadani, ogrzani i nakarmieni. To nieoceniona pomoc i trudno było powstrzymać łzy" – mówiła Swietłana, która języka polskiego nauczyła się oglądając w dzieciństwie polskie bajki.
Transport do Łodzi dzięki pomocy jednej z firm zorganizowała córka Iwana.
"Czuję się tu bezpieczna i bardzo dobrze przyjęta. Nie spodziewałam się, że otrzymam aż takie wsparcie. Właścicielka mieszkania, które córka wynajmowała z koleżanką - pani Jola, jej syn Łukasz zachowali się wspaniale. Dostaliśmy mnóstwo jedzenia, prawdziwą wyprawkę i zabawki dla syna, pan Łukasz zabrał nas też do lekarza" – dziękowała.
Niezbędną pomoc zorganizowała wspólnota mieszkaniowa pani Joli. Dzięki spontanicznej zbiórce w dniu przyjazdu Swietłany i jej syna zebrano od mieszkańców dwóch bloków ponad 1700 zł, za które kupiono m.in. pampersy, kaszki, soki, ubrania, zabawki oraz jedzenie. Pozostałe środki z zebranej puli mają być wydawane na bieżące potrzeby Swietłany i jej dziecka.
"Dostałam kosmetyczkę pełną kosmetyków. Za wszystko jestem ogromnie wdzięczna. Tej okazanej w Łodzi oraz na granicy pomocy nigdy nie zapomnę. Będziemy za to dziękować Polakom do końca życia" – przekonywała.
Swietłana mimo poczucia bezpieczeństwa w Polsce, nie może przestać myśleć o tym, co zostawiła w Nowowołyńsku. Jak mówiła, mieszkanie jest bezpieczne, ponieważ został w nim mąż, który pracuje w odlewni żeliwa. Martwi się jednak o bliskich i przyszłość swojego kraju.
"Marek bardzo tęskni za tatą, którego ogląda tylko podczas połączeń wideo przez telefon. Nie wiem, co będzie dalej. Oby to piekło skończyło się jak najszybciej, bo choć dobrze mi w Łodzi, mój dom jest tam, w Nowowołyńsku. Każdy ma przecież swoje miejsce na ziemi. Śledzę doniesienia z Ukrainy, pola naszej wielkiej walki, na Telegramie (komunikator internetowy – PAP). Nasi chłopcy są silni i niech wytrwają. Obronią nasz kraj. Zwyciężymy" – podkreśliła.
Dodała, że ta wojna jest bez sensu, ponieważ giną w niej Ukraińcy oraz Rosjanie, którzy mają bliskich w obu krajach. "Sami mamy rodzinę we Władywostoku, której podobało się u nas i widziała, jak wiele złego robi rosyjska propaganda. Wiemy, że dużo Rosjan nie chciało tej wojny" – tłumaczyła Swietłana.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.