Sens tej wojny – pisze Bohdan Cywiński – przekracza powierzchnię aktualnej polityki i polityczki, sprawy utrzymania się u władzy samego Putina, czy interesów aktualnego grona sprzyjających mu lub buntujących się miliarderów. Jest głębszy. Jaki – dowiemy się z poniższej analizy jednego z najlepszych znawców Europy środkowo-wschodniej.
KOZACKIEJ SAGI CIĄG DALSZY…
Od rosyjskiej ważniejsza jest perspektywa ukraińska – to oni stali się ofiarą agresora. Napad rosyjski miał swoje etapy. Najpierw był Krym, potem Donieck i Ługańsk, wreszcie najazd na cały kraj. Doświadczenie tej wojny i lista krzywd jest długa: zniszczenie materialne i gospodarcze ziem zajmowanych przez wroga, destrukcja normalnej działalności państwa, zastraszanie, zniewalanie i celowe mordowanie ludności cywilnej, wojskowe ataki na korytarze ewakuacyjne dla ludności obleganych miast, a w warstwie propagandowej – otwarte zaprzeczanie prawa do odrębnej, narodowej tożsamości ukraińskiej. To wszystko jest opowieścią o bezprawiu najeźdźców i o cierpieniu napadniętych. Ale jest też opowieść o walce. Rozpoczęła się już od oporu na Krymie. Dziś trwa dalej, w skali bez porównania większej. Toczy się wszędzie tam, gdzie pojawiają się oddziały wroga: dziś na północnym wschodzie Ukrainy – od Czernihowa i Sum aż po Charków, dalej na wschód w Donbasie i na południu wzdłuż pobliskiego czarnomorskiego wybrzeża od Mariupola aż po Chersoń i Mikołajiwsk. Od pierwszych dni agresji trwają wysiłki Rosjan, by wkroczyć do samego Kijowa. Jak dotąd, są bezskuteczne. Na północy wreszcie do wejścia na Ukrainę gotowe są białoruskie, ale praktycznie jakoś podległe Putinowi, wojska Łukaszenki. A bombardowania wybranych celów i mieszkaniowych dzielnic poszczególnych miast są już wszędzie – bezpiecznych miejsc nie ma. W ostatnim tygodniu atak rosyjski stracił swą dynamikę, boryka się z wieloma trudnościami, niemniej trwa dalej, a jego rozległość terytorialna pokazuje rozmiar zagrożenia, jakie wisi nad całym niepodległym państwem ukraińskim. Ale także – rozmiar i siłę ukraińskiego oporu. Tak to wygląda dziś – 29 marca, jak będzie jutro – nie wiem.
Rosyjski atak skierowany został przeciw ludności cywilnej. I do walki z nim stanęła także ona: przedłużeniem działań militarnych wojska jest lokalna samoobrona mieszkańców i żywiołowa pomoc ze strony ludności tych terenów, do których wojna jeszcze nie dotarła. To ważne, bo Ukraina, złożona z regionów o bardzo różnych doświadczeniach i tradycjach dziejowych, potrzebuje przeżycia całej swej egzystencjalnej wspólnoty – jej lepikiem jest dziś wspólny wojenny los i czyn całego narodu. Ta podmiotowość, nie inna, ale właśnie narodowa, jest czymś bardzo europejskim, zakorzenionym w naszym widzeniu świata społecznego i stąd dopiero promieniującym w toku dziejów w inne strony świata. Toteż na dzisiejszą walkę Ukraińców można spojrzeć także jako na przykład ich istotnej europejskości – są narodem, a nie jednym z wielu ludów jakiegokolwiek imperium.
Zajrzyjmy na moment w przeszłość. Narody Europy wyrastały różnie, w dziejach niektórych więcej było spokojnej egzystencji i gospodarczego rozwoju we własnym państwie, inne przebijały się do życia ustawicznie walcząc z potęgami państw obcych. Ukraińcy mają za sobą silną państwowość Rusi Kijowskiej, ale ich dzieje późniejsze to pasmo walk z Mongołami, Tatarami, wreszcie Turkami z jednej – południowo-wschodniej – strony. To była długa i trudna historia przedmurzy chrześcijaństwa, gdzie pożoga, zniszczenie i straszna groźba jasyru powracały co pokolenie. A z zachodu docierała Europa – bogatsza, cywilizowana, pewna siebie – i obca. Łacińska, więc „chrześcijańska inaczej”. Zaprowadzała swoje porządki, często krzywdzące miejscowych chłopów. Miała twarz zrazu węgierską, później przede wszystkim polską. To niewątpliwie wzmacniało europejskość Rusi, która z Kijowskiej stopniowo stawała się Halicką. Do wcześniejszej, przyjętej wraz z prawosławiem europejskości bizantyjsko-greckiej, dopływała zachodnia europejskość łacińska, nowocześniejsza, bogata, ale trochę straszna. W tym doświadczeniu formowała się szczególna narodowa tożsamość Ukraińca: był Europejczykiem wobec Europy podejrzliwym i skorym do buntu lub ucieczki w step.
Lachy chciały być panami – im też trzeba było stawiać opór. I tu zrodził się Kozak – najpierw rzeczywisty, a z czasem zmitologizowany i opowiadany dzieciom jako model Ukraińca – bohatera. Nie poznawszy istoty tego mitu, nie zrozumiesz ani późniejszej historii Ukrainy, ani żaru jej obrony w dzisiejszej wojnie. Kozak, to apoteoza buntu wolnościowego we wspólnej sprawie. Buntu, który długo nie wybucha przeciw krzywdzie. Gdy wybuchnie, szybko staje się powszechny, zapamiętały, okrutny. Nie zważa wtedy kozacki ataman na pisane gdzieś daleko na świecie prawa: mogą go oszukać. Ma własne „prawo szabli”, którym chce wymierzać swoją sprawiedliwość. Walczy zapamiętale, to z Tatarem, to z Lachem. Stając na czele kurenia swych mołojców szablą broni sprawy bezsilnej ludności, która widzi wtedy w nim zbawcę i ufa mu głęboko. Bywa, że w nierównej walce Kozak ginie, a częściej, że z powodu swej łatwowierności okazuje się oszukany. Dyplomatą nie jest na pewno i niech się za to rzemiosło nie bierze. Tak właśnie od wielu pokoleń oceniają Ukraińcy swoją dramatyczną pomyłkę dziejową, gdy walcząc jednocześnie z Turcją i z Polską poprosił Chmielnicki o pomoc i opiekę rosyjskiego cara. Miała być doraźna, chwilowa – zamieniła się w trzysta czterdzieści lat ukraińskiej niewoli.
Dziś Ukraińcami chce „opiekować się” Putin. Tym jednak razem już kilka lat temu, w dobie kijowskiego Majdanu, w obronie ukraińskiej wolności stanęli współcześni mołojcy. Tylko prawdziwego Atamana przez duże A długo nie było widać. Nagle pojawił się ktoś zdecydowany i bardzo odważny i stanął na czele. Kraj wierzy mu i chce iść za nim. Co będzie dalej? Jest wojna – Ataman może zginąć każdego dnia. Może też zostać oszukany, gdy uwierzy komuś, komu nie trzeba – wokół siebie lub na szerokim świecie. Może jednak – jako rzeczywisty sługa narodu – zdoła poprowadzić go ku upragnionemu zwycięstwu.
Nie wiemy, czy odpędzą ci dzisiejsi Kozacy najeźdźcę, czy nie. Mogą zostać pokonani i na jakiś czas nawet znów zniewoleni. Ale sobą zostaną na pewno. Po tym, co przechodzą dzisiaj, Rosjanami ani „Małorusami” nie będą nigdy. W tym widzę najgłębszy – i dla Ukraińców historycznie najważniejszy – sens tej narzuconej im ciężkiej wojny.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.