Umiem połączyć kapłaństwo i piłkę nożną. Ale kapłaństwo jest na pierwszym miejscu i jest to największy dar, jaki został mi darmo dany od Pana Boga – mówi ks. Bogusław Krok, najlepszy bramkarz Mistrzostw Europy Księży w Halowej Piłce Nożnej.
W rozmowie z KAI opowiada o swojej życiowej pasji, grze w klubach piłkarskich i duszpasterstwie realizowanym poprzez sport.
Gratuluję Mistrzostwa Europy i tytułu najlepszego bramkarza turnieju.
- Miano najlepszego bramkarza mistrzostw jest niewątpliwie zasługą całego zespołu. Jest to bardzo duży sukces naszej reprezentacji. Byliśmy w trudnej roli faworyta, a według zasady „bij mistrza” każda drużyna nastawiała się na grę z nami „na maksa”. Ale dzięki mobilizacji, ciężkiej pracy i treningom oraz mądrości naszego trenera udało się obronić tytuł dla Polski po raz trzeci z rzędu. To dzięki temu, że jesteśmy zgranym zespołem udało się tak dobrze bronić.
W jaki sposób znalazł się Ksiądz w reprezentacji Polski?
- Co roku organizowane są mistrzostwa Polski. Poszczególne diecezje rozgrywają w różnych miastach mecze i tam są wynajdywani reprezentanci. Kiedyś na takim meczu zostałem dostrzeżony przez kapitana ks. Marka Łosaka i tak się zaczęło.
Mazurek Dąbrowskiego podczas wręczania medali jest chyba momentem wyjątkowo wzruszającym?
- Niewątpliwie był to najprzyjemniejszy i najbardziej wzruszający moment, gdy z wiszącym na szyi medalem i pucharem dla najlepszej drużyny wraz z całą halą zaśpiewaliśmy hymn narodowy. Takich momentów było jednak więcej. Podczas każdego hymnu przed meczem serce bije mocniej. Poza tym niesamowitym przeżyciem jest fakt reprezentowania Polski i koszulka z orzełkiem na piersi. No i nie można zapomnieć o kibicach, których było kilka tysięcy i stworzyli w Hali Legionów wspaniałą atmosferę. Dla takich kibiców naprawdę chce się grać.
Treningi, zwłaszcza przed mistrzostwami, wymagają dużo systematyczności i ciężkiej pracy, a tu katecheza, posługa w parafii. Jak się udaje to wszystko pogodzić? Potrzebowaliście przecież ogrania się ze sobą.
- Można się tu odnieść do porzekadła: „Dla chcącego nic trudnego”. Jeśli się chce to można tak wygospodarować czas, rozłożyć obowiązki i tak podzielić różnymi funkcjami, że można to pogodzić. Musi być oczywiście czas na posługę kapłańską, na modlitwę, na katechezę i pracę z grupami formacyjnymi, które również mam w parafii. Ale ksiądz to nie tylko człowiek, który ładnie składa ręce do modlitwy, głosi piękne słowo, ale to również osoba, która ma pewne zainteresowania i pasje, które jeśli chce, może realizować. Powołanie do kadry wymagało sporo mobilizacji, bo od jesieni średnio raz na dwa tygodnie spotykaliśmy się w Kielcach lub w Mąchocicach koło Kielc na treningach. Rozegraliśmy cztery zwycięskie sparingi, m.in. z oldbojami i juniorami Korony Kielce. To nas jednoczy. Jeśli chcemy coś w życiu osiągnąć, to trzeba się wysilić. W międzyczasie każdy z nas odbywał treningi indywidualne. I bardzo pomocne są tu spotkania z lektorami czy grupami młodzieżowymi.
Ma Ksiądz za sobą też przygodę w klubach piłkarskich występujących w oficjalnych rozgrywkach Związku Piłki Nożnej.
- Rozpoczynałem przygodę z piłką w Błękitnych Jasienica Rosielna i tam grałem przez kilka lat. Potem przyszedł piękny czas seminarium, gdzie również tworzyliśmy reprezentację, która dwukrotnie zdobyła wicemistrzostwo Polski. Po święceniach kapłańskich zostałem skierowany do Wiązownicy koło Jarosławia. Tam dane mi było spotykać się z drużyną Golbaluxu Wiązownica i rozegrać w jej barwach w „okręgówce” kilka spotkań. Myślę, że ten kontakt z piłką klubową procentuje i sprawia, że kondycja jest dość dobra.
Jak na obecność księdza na boisku reagowali kibice, koledzy z drużyny oraz przeciwnicy? Wiedzieli, że jeden z zawodników to kapłan?
- W moim życiu nie zdarzyło się, żeby reakcja była negatywna. W Golbaluxie zarówno zawodnicy, jak i kibice zawsze odnosili się do mnie z życzliwością. Ich postawa była naprawdę godna pochwały. Starali się unikać wulgarnych słów, czy jakichś nieodpowiednich zachowań. Mieli świadomość, że w ich drużynie gra kapłan. A w drużynie przeciwników chyba częściej wiedzieli, niż nie wiedzieli. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.