Ks. Wojciech pochodzi z Lublina, ale od lat pracuje w Ukrainie. Jest dyrektorem Caritas w diecezji charkowskiej, którą od pierwszych dni wojny wspiera lubelska Caritas. Doświadczeniem Kościoła na wojnie dzielił się podczas Duszpasterskich Wykładów Akademickich.
Charków to wielkie miasto, w którym przed wojną mieszkało 1,7 mln mieszkańców. Diecezja charkowska swoim zasięgiem obejmuje około 800 kilometrów. Katolicka katedra i kuria biskupia stoją w centrum miasta. Wciąż stoją, choć ks. Wojtek nie wie, co będzie jutro, czy za kilka dni.
- Wszystko jest możliwe i choć wojna trwa już niemal dwa miesiące, do bombardowania i dźwięku alarmów nad miastem nie można się przyzwyczaić - mówi kapłan.
Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, ks. Stasiewicz był w Odessie na spotkaniu dyrektorów diecezjalnych Caritas. To tam odebrał pierwszy telefon z Polski ze swojej rodzimej diecezji z Lublina.
- Zadzwonił do mnie abp Stanisław Budzik z pytaniem, gdzie jestem, jak się czuję i jak można mi pomóc. Wtedy jeszcze nic konkretnego nie mogłem powiedzieć, ale usłyszałem zapewnienie, że diecezja lubelska będzie udzielać wsparcia. Tak jest nieustannie. Dary, które przyjeżdżają do nas, także z Lublina, pomagają tysiącom ludzi przetrwać - mówi ks. Wojciech.
Początek wojny pokazał, że w wielu miejscach, także w Charkowie, od pewnego czasu mieszkali dywersanci, którzy zbierali informacje o lokalizacji różnych budynków użyteczności publicznej lub innych ważnych dla funkcjonowania społeczności miejscach.
- Bomby w pierwszej fazie wojny spadały właśnie tutaj. Ponieważ nasza katedra i kuria są w centrum, więc sąsiadujemy z różnymi instytucjami, które były atakowane od pierwszych chwil. Rosjanie wiedzieli, że muszą atakować przez dach, bo mury tych budynków mają ok. 2 metrów grubości, więc niełatwo je przebić. Kiedy bomby spadały, wszystkie okna w budynkach sąsiednich traciły szyby. U nas podobnie, wszystko drżało. Teraz jest nieco spokojniej, bo już większość siedzib władz i urzędów jest zniszczona, ale za to bomby spadają na północy miasta, gdzie są trzy wielkie osiedla mieszkaniowe - opowiada ks. Wojtek.
Ludzie, którzy tam mieszkają, boją się w dzień wychodzić na zewnątrz w obawie, że zginą. Chowają się w jakichś piwnicach czy bunkrach, tak że gdy zdarzy się wyjść im w ciągu dnia, oślepia ich światło słoneczne.
- To osiedla, gdzie od tygodni nie ma prądu, wody, gazu. Służby komunalne starają się w miarę szybko uprzątać gruz, czy szkło, udrażniać przejazdy i przywracać prąd czy wodę, ale są takie miejsca, gdzie zniszczenia są tak duże, że jest to niemożliwe. Nasza Caritas wozi do tych osiedli zupę i herbatę. Ludzie, którzy po nią przychodzą, najpierw biorą herbatę, by nią jakoś opłukać brudne talerze czy inne naczynia i dopiero biorą zupę. To są sceny, jak z filmów science fiction - mówi ks. Wojciech.
Pomoc, która dociera do charkowskiej Caritas rozdzielana jest dalej do Zaporoża, czy małych wsi i miasteczek. Ludzie nie mają pracy, kończą lub skończyły się oszczędności i zapasy. Sytuacja jest dramatyczna.
- Staramy się nie afiszować z udzielaniem tej pomocy, bo mamy doświadczenia, że rosyjskie drony namierzają miejsca pomocy humanitarnej i tam bombardują ludzi stojących w kolejce po chleb czy wodę. W samym Charkowie w jednym z parków rozdajemy dziennie 600 paczek żywnościowych. Przekazujemy pomoc szpitalom i żywność obronie terytorialnej. Mamy pod opieką cztery stacje metra, gdzie schroniło się tysiące ludzi - opowiada ks. Wojciech.
Ludzie otrzymujący pomoc zdają sobie sprawę, że większej jej części udziela Kościół katolicki. Caritas stał się znakiem rozpoznawanym i szanowanym.
- Gdy wieziemy pomoc i zatrzymywani jesteśmy do kontroli, ludzie którzy to robią, widząc znak Caritas, dziękują nam za wszystko, co robimy. Przed wojną były niesnaski między Kościołem katolickim i Kościołem greckokatolickim, który przywłaszczył sobie nazwę Caritas, ale teraz nie ma to znaczenia. Jesteśmy jednym Kościołem, który ramię w ramię służy ludziom - podkreśla ks. Wojciech.
Inaczej sytuacja wygląda z patriarchatem moskiewskim, do którego należała spora społeczność w Ukrainie. Odkąd poparł on działania Rosji, ludzie odwracają się od niego i przenoszą do patriarchatu kijowskiego.
- U nas w kurii mieszka charkowski biskup patriarchatu kijowskiego, który na początku wojny poprosił, czy może się do nas przenieść, bo jego siedziba znajdowała się tuż obok bazy wojskowej, ciągle bombardowanej. Mieszka więc u nas, z nami uczestniczy w modlitwie i codziennym życiu - opowiada ks. Wojciech.
Od godziny 20.00 do 6.00 obowiązuje godzina policyjna i zaciemnienie miasta.
- Każdy rozumie, że lepiej nie zapalać światła i nie przyznawać się, gdzie jest życie. Siedzimy więc zamknięci w swoich pokojach przy jakichś świeczkach czy lampkach, ale nikt nie narzeka - podkreśla ks. Wojtek.
W Ukrainie potrzeba w zasadzie wszystkiego i pomoc wciąż płynie. Jest to możliwe dzięki wsparciu tysięcy ludzi z Polski i innych krajów. Za tę pomoc ks. Wojciech bardzo dziękuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Sugerował, że obecna administracja może doprowadzić do wojny jądrowej.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.