Milczenie i słuchanie, a nawet wspólny płacz były lepszym lekarstwem na ból niż słowa. To był czas, gdy człowiek przeżywał wszystko mocniej – wspominają kapelani wojskowi sprawujący opiekę duchową nad rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej w kwietniu ub. roku.
Ks. płk Andrzej Jakubiak SVD, obecnie proboszcz parafii garnizonowej w Żarach, w ub. roku stacjonował w Kazuniu, gdzie pełnił funkcję kapelana 2. Mazowieckiej Brygady Saperów. – „Po katastrofie otrzymałem rozkaz stawienia się w Warszawie, skąd miałem polecieć do Moskwy, gdzie miała się odbyć identyfikacja ciał ofiar. Najpierw poleciałem ja i ks. płk Marek Wesołowski, kapelan Biura Ochrony Rządu, później dołączył do nas ks. płk Piotr Majka z parafii wojskowej w Wesołej” – wspomina.
Kapelani wojskowi posługiwali w prosektorium moskiewskiego szpitala, gdzie przewieziono ciała ofiar katastrofy smoleńskiej i gdzie trwała ich żmudna identyfikacja. Na miejscu była minister zdrowia Ewa Kopacz, polscy psychologowie, przedstawiciele rosyjskiej prokuratury i milicji kryminalnej.
Pierwszym chwilom pobytu duchownym w moskiewskim szpitalu towarzyszyła wielka konsternacja i ostrożność. – Choćby dlatego, że ani my ani Rosjanie nie byliśmy pewni jak w tej sytuacji zareaguje druga strona. Rosjanie odgrodzili jednak prosektorium od dziennikarzy, co pozwoliło się wyciszyć i skupić na pracy – mówi ks. Jakubiak.
Kapelan poprosił o wsparcie w opiece duchowej nad rodzinami ofiar swoich współbraci werbistów, pracujących w Moskwie. Dzięki temu opieką zostało otoczonych więcej rodzin. Wspólnie z salezjanami przygotowaliśmy dwie kaplice polowe: jedną w hotelu, drugą w prosektorium, z wystawionym Najświętszym Sakramentem – wyjaśnia kapelan.
Do biura ekspertyz sądowych, gdzie trwała identyfikacja ciał, przybyli też posługujący w stolicy Rosji polscy salezjanie i salezjanki. – Szczególne wyrazy podziękowania należą się salezjance polskiego pochodzenia, siostrze Irinie z Białorusi. Pomagała nam w kontaktach z władzami, służyła jako tłumaczka, a nawet łagodziła napięcie, które pojawiło się np. podczas mojej rozmowy z rosyjskim prokuratorem – mówi ks. płk Jakubiak.
Na początku okazywano rodzinom te ciała, których stan był zachowany najlepiej. – Bliscy ofiar reagowali na ten widok spokojniej. W reakcjach pozostałych, zwłaszcza tych czekających na identyfikację, zauważalny był wielki ból, żal i pragnienie tego, by jak najszybciej dotrzeć do właściwego ciała, rozpoznać je i zabrać do kraju. Zdarzały się też reakcje agresywne, ale po dwóch, trzech dniach ustąpiły one miejsca wyciszeniu – przyznaje kapelan.
Czas spędzony w prosektorium wypełniony był wielogodzinnymi modlitwami i udzielaniem sakramentu spowiedzi oraz innymi czynnościami duszpasterskimi. – Po identyfikacji ciała, czuwając przy trumnie, członkowie rodziny otrzymywali od nas obrazek Jezusa Miłosiernego i różaniec. W tym czasie przepełnionym bólem było nie tylko wiele próśb o Msze św. czy spowiedź, ale też wiele nawróceń – wspomina duchowny.
„Naszym zadaniem jako kapłanów było przede wszystkim wysłuchanie rodzin. Bliscy wyrażali swój żal po stracie, ale też wspominali dobre czyny zmarłych” – dodaje.
Zdarzało się, że na bardziej prywatne rozmowy, spowiedź i wspólne modlitwy rodziny zapraszały kapłanów także do pokojów hotelowych. – Czuliśmy się wszyscy jedną wielką rodziną. Ludzie chcieli dzielić swoje emocje, chcieli, by płakano razem z nimi. Nie sposób było zachować się inaczej. Milczenie i płacz były lepszym lekarstwem na ból niż słowa – uważa ks. płk Jakubiak.
Ks. Jakubiak był kapelanem, który zidentyfikował ciało bp. polowego WP Tadeusza Płoskiego. – Ciało biskupa było trudniejsze do zidentyfikowania niż np. prawie nienaruszone zwłoki jego sekretarza, ks. płk. Jana Osińskiego. Przechodziłem właśnie obok jednego z komputerów rosyjskich prokuratorów. Przez chwilę z nimi rozmawiałem, byli ciekawi kim jest „wojskowy ksiądz”, bo tak się przedstawiłem. Wtedy na ekranie monitora zobaczyłem skan pierścienia z numerem identyfikacyjnym, przypisanym do konkretnego ciała. Był to pierścień z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej. Dzięki temu szczegółowi udało się zidentyfikować ciało biskupa – wspomina.
Ks. płk. Jakubiak posługiwał w moskiewskim prosektorium od pierwszego do ostatniego dnia procedury identyfikacyjnej. Wspomina, że jako pierwszy kapelan jednostki specjalnej GROM i były misjonarz w wielu krajach był świadkiem ludzkiej tragedii. – W tej sytuacji jednak bardzo bolesne było to, że wielu zmarłych znałem osobiście, zwłaszcza wojskowych. Dlatego i mnie łzy cisnęły się wtedy do oczu – przyznaje.
Ks. kpt. Wiesław Kondraciuk, kapelan Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej w Białymstoku, był jednym z członków grupy wsparcia rodzin ofiar w Warszawie. Oprócz kapłanów, w jej skład wchodzili m.in. przedstawiciele Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, MSWiA i MSZ oraz psychologowie i terapeuci. – Miejscem mojej posługi był hotel „Novotel”, gdzie z całego kraju przyjeżdżały i przygotowywane były do podróży do Moskwy rodziny ofiar. Posługiwałem wśród rodzin także po ich powrocie do kraju, w hali „Torwaru”, gdzie odbywało się modlitewne czuwanie przy trumnach ofiar katastrofy – wspomina.
Jak przyznaje, sposób zachowania się wobec rodzin ofiar „dyktowało życie”, nie było ustalonych zasad działania. – Pokazaliśmy rodzinom, że w tej trudnej sytuacji do ich dyspozycji jest nie tylko urzędnik lub psycholog, ale i kapłan – wspomina i dodaje, że pierwszym sposobem nawiązania kontaktu z rodzinami była wtedy modlitwa za ich bliskich i za nich samych. – Potem odbywaliśmy rozmowy, które były głównie słuchaniem, kogo stracili, kim dla nich był ten bliski, jak cierpią, co przeżyli w Moskwie. Trzeba było umiejętnie wniknąć w głębię ich bólu, aby zrozumieć to, co się dzieje – zaznacza kapelan.
Jak wspomina ks. Kondraciuk, dopiero później „zaczęły się pojawiać pytania: gdzie był Bóg, co robił i dlaczego do tego dopuścił”. – Pojawiło się szukanie przez te osoby odpowiedzi na konkretne pytania o to, kto i jak im teraz pomoże. Chodziło szczególnie o sprawy pogrzebu – mówi kapelan.
„Na tym etapie kontaktu z rodzinami najważniejsze było trwanie z nimi, aby nie były samotne w cierpieniu. Potem następowały kolejne spotkania, zarówno na płycie lotniska, gdy przywożono trumny z ciałami, jak też podczas ceremonii pogrzebowych” – dodaje kapłan.
„Posługa podczas pobytu w „Novotelu” była dla mnie osobistym dotknięciem tej tragedii, czasem, gdy człowiek mocniej wszystko przeżył” – uważa ks. kpt. Kondraciuk. – Trzeba pamiętać, że cały zespół, który tam pracował, bardzo to przeżywał. Potrzebne było wzajemne wsparcie, rozmowy, modlitwa. Każdy z nas poczuł wdzięczność za dar życia i nauczył się większej miłości do bliźniego w świadomości, że możemy ich nagle stracić, gdyż odejdą do wieczności – dodaje.
Drugim miejscem posługi ks. Kondraciuka była hala „Torwaru”. Wśród rodzin posługiwała tam już większa liczba kapelanów wojskowych. Do pomocy zgłaszali się też księża i zakonnicy z całego kraju. W hali rozstawione były konfesjonały, zorganizowano porządek nabożeństw i Mszy św.
„Przekraczając bramy Torwaru od wejścia wszyscy czuliśmy przygniatającą, jakże nienaturalną dla tego miejsca ciszę, smutek i zadumę” – wspomina ks. ppłk Mariusz Śliwiński. Zaznacza, że „w tych ciężkich, tragicznych, pełnych zadumy i wspomnień chwilach wszyscy bez wyjątku członkowie ekipy organizującej to „ostatnie pożegnanie” starali się stworzyć rodzinom i bliskim ofiar warunki do indywidualnej modlitwy i czuwania przy bliskich”.
– Specyfika tego miejsca była inna. Atmosfera bardziej pozwalała wypełniać typową posługę kapłana, a więc modlitwę, odprawianie Mszy św., udzielanie sakramentu pokuty czy odprawianie poszczególnych obrzędów pogrzebowych. Kontakt i rozmowy z rodzinami były krótkie, ale odczuwało się wdzięczność, że dzięki naszej obecności z ich bliskimi cały czas ktoś był, ktoś czuwał i za nich się modlił – wspomina ks. kpt. Kondraciuk.
Ks. płk. Jakubiak do dziś utrzymuje kontakt z rodziną zmarłego w katastrofie dowódcy wojsk lądowych gen. Tadeusza Buka: ciężko chorą żoną oraz synem i córką. – Odwiedzam ich za każdym razem, gdy jestem w okolicy – mówi. Ze względu na obowiązki nie będzie mógł przyjechać 9-10 kwietnia na uroczystości pierwszej rocznicy katastrofy. – Bardzo chciałbym przyjechać, ale raczej nie dam rady, jestem sam na parafii oddalonej 500 km od Warszawy – dodaje.
„Będziemy działać w celu ochrony naszych interesów gospodarczych”.
Propozycja amerykańskiego przywódcy spotkała się ze zdecydowaną krytyką.
Strona cywilna domagała się kary śmierci dla wszystkich oskarżonych.
Franciszek przestrzegł, że może ona też być zagrożeniem dla ludzkiej godności.
Dyrektor UNAIDS zauważył, że do 2029 r. liczba nowych infekcji może osiągnąć 8,7 mln.