W tym momencie śmierć Osamy bin Ladena niewiele znaczy – uważa ekspert ds. Bliskiego Wschodu Stanisław Guliński.
Dodaje, że Al-Kaida, która była dyżurnym straszakiem dla całego świata Zachodu, w ostatnich latach bardzo straciła na swej sile w państwach arabskich, czyli tam, gdzie biły źródła jej siły. Tłumaczy, że już od dawna Al-Kaida była silną marka, za która niewiele w istocie stało. – A rewolucja arabskie, które zaczęły się w grudniu ubiegłego roku, niemal całkowicie wytrąciły jej oręż z ręki – mówi specjalista. Dowiodły, że muzułmańskie narody Bliskiego Wschodu potrafią realizować swoje dążenia – a przynajmniej walczyć o to – bez udziału Al-Kaidy. Przekaz radykalnych organizacji islamskich okazał się w ostatnim czasie mało atrakcyjny, zwłaszcza dla młodego pokolenia. Próby budowania państwa islamskiego (np. w Iranie) nie skończyły się jakimś oszałamiającym sukcesem, który zachęciłby kolejne kraje do pójścia tą drogą. – Al-Kaida miała swoje 15 minut i one się już skończyły – podsumowuje arabista.
Przyznaje zarazem, że fakt 10-letniego ukrywania się bin Ladena przed Amerykanami podnosił jego zwolenników na duchu. Z drugiej jednak strony, można się zastanawiać, czy Amerykanie naprawdę nie potrafili go znaleźć, czy też mogli to zrobić, ale uważali, że żywy, ale słabnący z roku na rok bin Laden jest mniejszym zagrożeniem niż męczennik, który – choć martwy – mógłby się stać natchnieniem dla kolejnego pokolenia radykałów. Amerykanie mogli więc poczekać z wykonaniem kary za zamach na WTC do czasu, gdy ta egzekucja przeniesie więcej zysków niż strat.
Zagadką jest też postawa pakistańskich służb specjalnych. (A przypomnijmy, że Osama bin Laden został zastrzelony 60 km od stolicy tego kraju). Bo z jednej strony rzeczywiście jest tak, że 100 km od Islamabadu faktyczna władza struktur państwowych się kończy. Z drugiej jednak strony, pakistańskie specsłużby od dawna grają na wiele frontów. Współpracują z Zachodem, ale też stoją za talibami, którzy bez nich nie osiągnęliby takiej siły, jaką mają dziś. Czy zatem Pakistańczycy mieli udział w zabiciu bin Ladena? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.
Kto zatem skorzysta na śmierci superterrorysty? Barack Obama. Prezydent USA nie miał ostatnio dobrej passy, aż tu nagle udało mu się sprawić, że Amerykanie wychodzą na ulice z flagami i hymnem na ustach. Obama z lekkością zwycięzcy chwali swego poprzednika George’a Busha, nie mówiąc już o żołnierzach, CIA (która będzie miała wkrótce nowego szefa, wielkiego wodza gen. Davida Petreusa). Obama odtrąbia więc wielki sukces w walce ze światowym terroryzmem, za który w dodatku nie trzeba było zapłacić śmiercią amerykańskich żołnierzy. Wszystko to jest wodą na młyn jego rozpoczynającej się właśnie kampanii wyborczej, której celem jest ponowny wybór na prezydenta.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.