Pan Abdellah Brah Brahim ma dziś 94 lata, zatem w 1936 roku miał lat 16 i… Oniemieliśmy!!
Z siodła wielbłąda
Rano, po śniadaniu, stajemy oko w oko z naszymi saharyjskimi towarzyszami. Jeden większy, dostojnie spokojny, drugi nieco mniejszy, o niezwykłych niebieskich oczach, wyraźnie niespokojny i porykujący. Ulla z Andrzejem zostają przydzieleni do tego pierwszego (Ueli I), a ja z Kasią do drugiego (Ueli II). Wszystkie nasze bagaże, wraz żółtymi sakwami rowerowymi i naszą wyprawową girbą (bukłakiem na wodę) przypięte zostają do większego, który nie najmniejszych problemów z ich dźwignięciem wraz z podwójną obsadą. Nasz niestety wyraźnie dopiero uczy się wożenia ludzi, a przynajmniej tych niedoświadczonych, nieobytych z dromaderami. W końcu jednak, po kilku nieudanych próbach zakończonych lądowaniem w piasku, udaje nam się powstać i karawana wraz z pieszym przewodnikiem obiera kurs na Rig-Rig.
Jak się jedzie na wielbłądzie? Zapyta czytelnik. Otóż wszystko zależy. Od ułożenia siodła, czyli jak sobie pościelesz…, od doświadczenia, wreszcie od liczby pasażerów na jednym siodle. Z całej naszej czwórki tylko Ulla nie narzekała. Pozostali – wręcz przeciwnie. Ale pewnie wszystko kwestią wprawy. Tak czy inaczej, po 5 godzinach ciągłej jazdy w upale, dotarliśmy wczesnym popołudniem do Rig-Rig i byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu. Nasz mini-etap wielbłądowy zaliczony!
Rig-Rig znaczy strach-strach
Rig-Rig to jakby Mao w miniaturce. Atmosfera oazy na końcu świata. Z pewnością na końcu Czadu, bo kolejna osada jest już po stronie Nigru. Odpoczywamy dobre 2 godziny w domu rodziny naszego kierowcy, zanim decydujemy się na spacer po okolicy. Odnotowujemy rekordową temperaturę w cieniu – 39 stopni (dzień później w Mao będzie 40). Nasz spacer przerywa krótkotrwała burza piaskowa – sypie piaskiem po oczach, ale trwa to tylko kilka minut, a chmury zasłaniają słońce już do wieczora, więc jest dużo przyjemniejsza temperatura.
Czworo białych spacerujących uliczkami osady Rig-Rig to z pewnością tu rzadki widok. Nie tylko my fotografujemy oazę i jej mieszkańców, ale oni fotografują także nas. Telefonami komórkowymi, z bardzo bliska. Ludzie zagadują nas – skąd przyjechaliśmy, dokąd zmierzamy. Turyści? Na wielbłądach? Dlaczego nie samochodem? Motorem chociaż? Mieliśmy tu jakiś czas temu turystów. Takich dwóch na terenowych motorach. Jednemu motor się zepsuł i od Mao jechał na pace wynajętej Toyoty. Jechali do Nigru. A wy? Że jak? Biały na rowerze? Polak? W 1936? Niesamowite!
Nowak spędził tu raptem 4 dni, ale opisał ciekawostkę, że nazwa oazy znaczy w lokalnym języku „strach-strach”. Postanowiliśmy to sprawdzić pytając miejscowych. Kazik się nie mylił. Ale dlaczego strach? Miejscowi twierdzą, że nazwa powstała jeszcze w czasach, gdy na tym terenie nie było pustyni tylko gęsty las, ale skąd ten strach, co tu było takiego strasznego – możemy tylko spekulować.
Pamięta go!
Na każdym etapie Sztafety poszczególne ekipy starają odnaleźć ślady pobytu Kazimierza Nowaka. Staramy się i my. Jako, że ludzie Sahary słyną z długowieczności, może uda nam się spotkać jakiegoś wystarczająco starego człowieka, który mógłby pamiętać Kazika. Rozpytujemy, umawiamy się na spotkanie, wieczorem, po 19.00, po wieczornej modlitwie. Prawdopodobieństwo jest niewielkie, jesteśmy zmęczeni, nie bardzo chce nam się iść na spotkanie. Stawiamy się jednak, ale umówiony chłopak, który miał nas zaprowadzić do staruszka nie przychodzi. Postanawiamy dać mu akademicki kwadrans – dla zasady, choć czujemy, że nic z tego nie będzie. Tymczasem podchodzi młody chłopiec, w szpanerskich okularach przeciwsłonecznych, który kilkakrotnie w ciągu dnia nas zaczepiał i przybijał piątkę. Zagaduje nas, czas leci, aż w końcu po pół godzinie zjawia się umówiony sklepikarz i prosi owego chłopca, żeby nas zaprowadził gdzie trzeba. Po ciemku, acz w świetle czołówek, dłuższą chwilę kluczymy uliczkami oazy, aż w końcu docieramy do właściwego domostwa. Zostajemy krótko przedstawieni licznej rodzinie, siadamy na macie na podwórku w oczekiwaniu na nestora rodu. Po chwili, za nami wjeżdża na koniu jeden z kilku jego synów. Zsiada, wita się, czekamy dalej. W końcu z głównego budynku mieszkalnego wychodzi do nas wysoki starszy pan, wita się serdecznie, siadamy. Synowie, którzy pełnią rolę tłumaczy, proszą najpierw o szczegółowe wyjaśnienie naszego celu wizyty, zanim przedstawią sprawę swemu ojcu. Rozpoczynam wielokrotnie powtarzaną przeze mnie w ciągu ostatniego miesiąca opowieść o losach Kazika w Afryce ze szczególnym uwzględnieniem etapu przez Czad, posiłkując się książką oraz o projekcie Afryka Nowaka, którego część niniejszym reprezentujemy. Dopiero wtedy synowie streszczają temat ojcu. Ten …potwierdza!
Pamięta, że był taki, biały, z rowerem na wielbłądzie, że mówił po arabsku (tego im nie powiedziałem), i że był tu na krótko, przejazdem i jechał dalej do Nigru. Oniemieliśmy.
Pan Abdellah Brah Brahim ma dziś 94 lata, zatem w 1936 roku miał lat 16 i z pewnością mógł pamiętać przyjazd Kazika. Co prawda nie podał tylu szczegółów co pan Saleh z Libii przed 1,5 rokiem, ale Nowak też był w Rig-Rig tylko 4 dni i dotarł tam bez większych perturbacji na wielbłądzie nie wzbudzając takiej sensacji jak w libijskim Zellah. Wyjmuję skany „Na Szerokim Świecie”, pokazuję nowakowe zdjęcia z Rig-Rig. Na jednym z nich uwiecznione są dwie kobiety – córki szejka. Pokażcie pokażcie, mówi pan Abdellah. Jeśli były ładne, to bym na pewno zapamiętał! Cała rodzina w śmiech.
Wzruszeni, robimy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie, żegnamy się i z niedowierzaniem w to co czego właśnie byliśmy świadkami, wracamy do domu.
Bir Ueli
Umówiliśmy się na powrót do Mao z samego rana. Jednak w ramach rekompensaty za jeden niewykorzystany dzień wynajęcia samochodu, dogadujemy się, że kierowca zawiezie nas jeszcze do z Mao do Bir Ueli. Po naprawdę wymagającej kondycyjnie jeździe powrotnej na pace do Mao, odpoczęliśmy 3 godziny i ruszyliśmy tak, gdzie Nowak miał kupić swego wielbłąda. Bir Ueli wg Kazika był na trasie do Ziguey, a to na północny wschód od Mao. A my jedziemy w najlepszym wypadku na północny wschód. Dlatego miałem poważne wątpliwości, czy dotrzemy na właściwe miejsce. W pewnym momencie zjechaliśmy z wyjeżdżonego szlaku i przedzieraliśmy się przez surową pustynię. Szofer pod nosem mamrocze, że to nie droga dla samochodów, tylko dla wielbłądów, że zaraz coś uszkodzi w swoim dopieszczonym aucie. Tak, ten egzemplarz białej Toyki LC sprzed pół wieku był naprawdę zadbany. Choć nie działał ani prędkościomierz, ani licznik kilometrów. Ale nie przeszkadzało to jej bez problemów pokonywać trudny teren pustyni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.