Tysiące Irańczyków zgromadziły się w piątek w Teheranie przed budynkiem dawnej ambasady USA, gdzie dokładnie 32 lata temu, 4 listopada 1979 roku, rozpoczęło się trwające 444 dni okupowanie placówki i przetrzymywanie jej personelu.
Zgromadzeni demonstranci wykrzykiwali antyamerykańskie i antyizraelskie hasła, trzymali też plakaty z podobizną ajatollaha Alego Chameneia oraz transparenty z napisami "Śmierć Ameryce", "Śmierć Izraelowi" i "USA sponsorują terroryzm".
W demonstracji, zorganizowanej przez Radę Koordynacyjną Propagandy Islamskiej, wzięli udział m.in. uczniowie, studenci oraz przedstawiciele islamskiej milicji religijnej Basidż.
Po upadku szacha Rezy Pahlawiego i dojściu do władzy ajatollaha Chomeiniego radykalni studenci wtargnęli na teren amerykańskiej ambasady w Teheranie. Następnie przez 444 dni przetrzymywali 52 pracowników placówki jako zakładników.
Zdarzenie to stało się przyczyną kryzysu w stosunkach amerykańsko-irańskich, który trwa do dziś. Obecnie relacjom na linii Waszyngton-Teheran dodatkowo szkodzi kwestia irańskiego programu nuklearnego. Zachód podejrzewa Teheran o potajemne prowadzenie prac nad bronią nuklearną; strona irańska konsekwentnie zaprzecza twierdząc, że jej program nuklearny ma charakter czysto cywilny.
W listopadzie ukaże się raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA). Według francuskiego dziennika "Le Figaro", zawiera on dowody na to, że Teheran chce wyprodukować bombę atomową.
Wzrost antyamerykańskich nastrojów w Iranie dał się zaobserwować po ujawnieniu w październiku przez USA rzekomej próby irańskiego zamachu na ambasadora Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie. Chamenei ostrzegł, że Iran z mocą zareaguje na jakiekolwiek niewłaściwe środki podjęte przez kraje Zachodu w związku z rzekomym spiskiem.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.