Ludzie i zwierzęta

Maria Sołowiej Maria Sołowiej

publikacja 20.09.2025 08:00

Rozumiem. Dzieci nie zabiera się z powodu biedy. A zwierzaki?

A może dzieciaki i zwierzaki. Dzieciaki chciałyby mieć swoje ulubione zwierzątka. Obrazki, kreskówki, filmiki – wszystko mówi o tym, że zwierzaka dobrze mieć. Żywego, nie pluszowego. Weź, przygarnij, adoptuj, zobacz jak to fajnie. Rzadko kończy się tak jak poniżej, ale czasem jednak.

W mieszkaniu na czwartym piętrze kamienicy, w pokoju z kuchnią, czterdzieści metrów kwadratowych w sumie, mieszka ludzi czworo, pięcioro, w porywach pomieszkuje siódemka. Czasem tam zaglądam. Do nóg łaszą  się dwa koty – stare kocisko Simba (czyli Lew), pieszczotliwie Simbuś i kotka Luna. Nie wyglądają na zabiedzone, chyba dobrze się tu czują. Poprawiło się, od kiedy interwencja pań ze schroniska jakiś rok temu ograniczyła liczebność pokaźnego stadka kotów. Jest i świnka morska. Do tego akwarium. Liczący już sobie ponad dwadzieścia wiosen Szymon (to drugie imię) z dumą mi je pokazuje. Ochoczo pływają w dobrze natlenionej wodzie. Gorzej z psem. Na wsi, z której go przywieziono, pewnie pilnował obejścia, teraz obejście mu się skurczyło. Chyba zbyt rzadko wychodzi na jakiś solidny spacer. Szczeka jak najęty.
To w czasie przeszłym właściwie. W pewną niedzielę otrzymuję od matki Szymona serię niepokojących i chaotycznych smsów. Oddzwaniam. W tle rozmowy ostry dzwonek, potem łomot do drzwi. Oczywiście policja. A to było tak…

W niedzielne popołudnie zjawia się ekipa ze schroniska. Po zwierzęta. W domu bałagan, żwirek się skończył i nie pomaga zapewnienie, że jutro się kupi. Ale karma jest. Nieważne. Zabieramy. Wszystkie. Łącznie ze świnką i  rybkami. I proszę mi tu nie filmować telefonem. My, owszem, możemy. Pewnie ta wizyta czy najście ma związek ze skargami niektórych sąsiadów na zwierzyniec na czwartym piętrze. Jeśli przyjrzeć się przepisom, wystarczy właściwie jedna anonimowa skarga, a machina rusza natychmiast. Tym razem machina zacina się. Szymon sięga po siekierę. Panie wycofują się.  

Wracają w asyście dwóch radiowozów, potem podjeżdża karetka pogotowia. Szymon obezwładniony i w kajdankach. Młodszy brat też, bo w obronie starszego rzucił się na funkcjonariuszy z pięściami. Małolata wypuszczają. Przyjdzie jutro z mamą na komendę, to się będzie tłumaczył. Starszy zalicza oddział psychiatryczny, gdzie lekarz stwierdza, że nie wymaga hospitalizacji. Do aresztu też nie trafia. Rozprawa za sięganie po broń i szarpaninę z policjantami oczywiście się odbędzie. Gdybym pisała dla „Najwyższego Czasu!” pewnie policzyłabym jeszcze dla Czytelnika jaki był dla podatnika koszt akcji na dwa radiowozy i karetkę. Czytelnikowi wiara.pl niech wystarczy domysł, że chyba spory. A może wystarczyłoby spokojne tłumaczenie poparte autorytetem dzielnicowego. I pozostawienie chociaż rybek. A może też wiekowego Simby.  

Następnego dnia szukam śladów zdarzenia w internecie. Nie ma. Potem pojawiają się informacje w regionalnej telewizji i w lokalnych stacjach radiowych. Komentarze widzów i słuchaczy różne. Od „Masakra! Co za psychol!” do „Ja też broniłabym swoich psów.” Broniłabyś? To nie Teksas, gdzie wejście na posesję może skończyć się źle dla wchodzącego. Jaka to zresztą posesja. Matka rodziny nie ma nawet prawa do umowy najmu na czterdziestometrowe  mieszkanie. Utraciła je wiele lat temu i najtęższe głowy w „mieszkaniówce” nie potrafią wyjaśnić czy z powodu niedopełnienia jakichś formalności, czy za zakłócanie spokoju, czy za długi (od kilku już lat spłacane).

Naiwnym może się wydaje, że osoby bez umowy najmu powinny albo ją otrzymać, albo być eksmitowane – jeśli chodzi o rodzinę z dziećmi czy niepełnosprawnymi do lokalu socjalnego spełniającego wymogi metrażowe. Cóż, to drugie rozwiązanie jest zbyt drogie dla miasta. I tak rodzina pozostaje w czterdziestometrowym mieszkaniu, w którym warunki dla zwierząt nieodpowiednie, ale dla dzieci - dlaczego nie?

Rozumiem. Dzieci nie zabiera się z powodu biedy.  A zwierzaki? Dawno, dawno temu dzieliły los swoich właścicieli. U bogaczy miały tłuste kąski spadające ze stołu, u biedaków było ubogo. Teraz „wszystkie nasze są.” To znaczy społeczeństwa reprezentowanego przez ludzi kompetentnych. Tych od ochrony zwierząt.

Wchodzę do mieszkania na czwartym piętrze. Czyściej i porządniej. Tylko chwilami smutno. Wszyscy zbierają się jakoś bez pomocy psychologa. Niejedno już przetrwali. Mała Esterka wychodzi ze smartfona, by popisać się  gimnastycznymi ewolucjami na karimacie. Rybki i świnka są już podobno w dobrych rękach. Lunkę może ktoś przygarnie. Simbuś pewnie dożyje swoich dni w schronisku. Pies pewnie też, bo kto by zechciał takiego brzydala i w dodatku szczekacza.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..