Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski uważa, że przyszedł najwyższy czas, aby europejscy politycy zaczęli mówić swoim społeczeństwom, jak naprawdę wygląda polityka europejska i co trzeba zrobić, by uratować Unię Europejską.
Szef dyplomacji wziął udział w debacie pt. "Wobec Europy i kryzysu" zorganizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego, demosEuropa Centrum Strategii Europejskiej, oraz warszawskie biuro Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR).
Sikorski uważa, że w polskim dyskursie politycznym istnieje tendencja do myślenia o polityce zagranicznej w kategoriach statycznych. Natomiast - jak mówił - szereg rozstrzygnięć w Unii jest tworem stosunkowo niedawnych decyzji politycznych. Zwrócił uwagę, że Europejska Wspólnota Gospodarcza nie zawierała w sobie strefy Schengen, jak również nie zajmowała się rozprowadzaniem funduszy spójności.
"A więc jesteśmy beneficjentem decyzji prowspólnotowych sprzed kilkunastu lat i zakładamy, że kierunek zmian może być tylko jeden: ku zachowaniu tego, co już jest i co nam dobrze służy" - zaznaczył szef dyplomacji.
Podkreślił, że gdy się praktykuje politykę zagraniczną i widzi jak zapadają decyzje, to człowiek zdaje sobie sprawę, że dużo zależy od przypadku, psychologii i wielu czynników, które mogą doprowadzić do odwrócenia dynamiki zmian.
"Postuluję, aby myśleć o tym, że kierunek ewolucji nie jest gwarantowany. Uważam, że doszliśmy do limitu pewnej metody politycznej, która polegała na tym, że jako przywódcy europejscy w Brukseli podejmowaliśmy decyzje służące Wspólnocie, po czym każdy z nas wracał do swojej stolicy i tam tłumaczył, jak to wbrew wszystkim etranżerom dbał o interes narodowy" - mówił.
Jego zdaniem, takie zachowanie doprowadziło do erozji poczucia wspólnotowego wśród społeczeństw europejskich, ponadto uczyniło podejmowanie wspólnotowych decyzji trudniejszym politycznie.
"Uważam, że powinniśmy tę dynamikę odwrócić, że przyszedł najwyższy czas, by mieć odwagę, abyśmy my jako politycy - w Polsce to jest łatwiejsze, niż gdzie indziej - abyśmy zaczęli mówić naszym społeczeństwom jak naprawdę wygląda polityka europejska i co trzeba zrobić, by Wspólnotę uratować" - przekonywał minister spraw zagranicznych.
Ważne jest - jak mówił - by pamiętać, że polityka europejska jest mechanizmem sprzężenia zwrotnego. "To, co my robimy, ma wpływ na innych graczy w tym systemie. To, co wyobrażają sobie niektórzy polscy politycy, że my będziemy wyrywać z tego, co się da, a inni tego nie zauważą i nie zmienią swojego zachowania i my, z tym, co nam się udało uszczknąć możemy uciec w krzaki, to jest na dłuższą metę nieracjonalne" - powiedział.
Jak mówił, jeśli Polska postuluje, aby inni partnerzy zachowali się wspólnotowo, a Polska "realizowała projekt suwerennej demokracji", to będzie to nierealistyczne.
"Jeśli my chcemy mieć całość suwerenności u siebie, ale np. Niemcy mają swoją suwerenność mieć kontrolowaną ze szczebla wspólnotowego, to pytanie jak długo to jest do utrzymania i co by się stało, gdyby Niemcy zaczęli myśleć tak jak my" - pytał Sikorski. "Pytanie do zwolenników suwerennej demokracji: czy jesteście pewni, że to by było w polskim interesie. Bo ja uważam, że nie" - dodał.
Sikorski nawiązał także do grudniowej debaty sejmowej na temat polityki zagranicznej oraz pojęcia federacja, które pojawiło się w jego berlińskim wystąpieniu. "Czy mówienie o federacji jest zdradą Polski? Przyznam, że dla mnie była to nowość, bo do tej pory sądziłem, że federacja w naszym dyskursie politycznym po pierwsze nie była pojęciem pejoratywnym, a po drugie raczej myśleliśmy o inicjatywach federacyjnych, jako o czymś nam służącym" - mówił.
Problem polega na tym - zdaniem Sikorskiego - że do tej pory zakładaliśmy, że federacje w których Polska będzie uczestniczyła będą takie, "w których my mamy złotą akcję, w których mamy pakiet kontrolny". "Wtedy bardzo nam odpowiadają federacje" - dodał.
Przyznał, że dyskusja na temat zalet i wad federacyjności dała mu do myślenia. "Bo jeśli uważamy, że Litwini nie stracili na Rzeczpospolitej Obojga Narodów - a generalnie tak uważamy (...) - to nie możemy z góry przesądzać o tym, czy ewentualne uczestnictwo Polski w federacji, w której mamy mniejszościowy pakiet nie może być dla nas korzystne" - przekonywał Sikorski.
Z kolei szef Fundacji demosEuropa Paweł Świeboda ocenił, że toczący się obecnie w Polsce i w Unii spór dotyczący przyszłości Wspólnoty, wcale nie rozgrywa się "na linii federaliści - suwereniści". Jak mówił, UE to zupełnie nowa konstrukcja polityczna, do której te dawne kategorie nie przystają.
W ocenie Świebody Unia spóźniła się ze swoim federalizmem, a obecnie próbuje nadrobić ten stracony czas, ale to jej się nigdy w pełni nie uda. Według niego, negocjowana obecnie w UE unia fiskalna jest "sprawdzaniem intencji" państw członkowskich. Jak dodał, przyszłość Europy to pogłębiona integracja gospodarcza, w tym zwłaszcza w zakresie rynku pracy.
Dyrektor warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych Konstanty Gebert nawiązując się do berlińskiego wystąpienia Radosława Sikorskiego ocenił, że "Polska ustami ministra zagrała powyżej swojej wagi ekonomicznej, demograficznej". "Zagraliśmy tak, jakbyśmy byli w pierwszej lidze rozgrywających i to niemal wyszło, to znaczy (wystąpienie) było rzeczywiście ważnym tematem europejskiej debaty" - powiedział Gebert. Dodał, że generalnie zgadza się z tezami Sikorskiego.
Jego zdaniem, "gdyby nie to, że jesteśmy w mocnym i trwałym przymierzu z Niemcami, ten polski głos prawdopodobnie nie byłby słyszany". Ocenił przy tym uwagę, że sojusz ten nie jest symetryczny, bo bardziej zależy na nim Warszawie, niż Berlinowi.
Marek A. Cichocki ("Teologia Polityczna") zwrócił uwagę, że od początku integracji europejskiej Niemcy były elementem kluczowym tego projektu. Jak zaznaczył, także i obecnie rola tego kraju jest kluczowa m.in. ze względu na metody wychodzenia z kryzysu UE.
W opinii eksperta, istnieje jednak spore niebezpieczeństwo, że Berlin w najbliższej przyszłości pójdzie "własną, nową Sonderweg". Zaznaczył, że nie musi to jednak wcale oznaczać dramatycznego zerwania Niemiec z projektem europejskim.
Według Karoliny Wigury z tygodnika internetowego Kulturaliberalna.pl kryzys UE ma raczej charakter pokoleniowy i demograficzny, niż gospodarczy. Jak dodała, dla młodych ludzi, a także rosnących mniejszości etnicznych i religijnych w UE historia fundowania wspólnoty jest obojętna. "Może się okazać, że to nie słaby kurs euro, nie niemiecka bezczynność i także nie greckie długi pogrążą UE, ale przekazanie władzy z jednego pokolenia na drugie" - powiedziała Wigura.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.