Czy nie obarczamy Ducha Świętego winą za nasze, ludzkie, wewnątrzkościelne zaniedbania, lenistwo i bylejakość, powierzając władzę w niezwykle delikatnej sferze życia duchowego, ludziom, którzy z różnych względów nigdy jej otrzymać nie powinni?
Całkiem niedawno w pewnym gronie zeszła nam rozmowa na temat księdza, który stosunkowo niedawno przyjąwszy święcenia, właśnie porzucił sutannę i rozpoczął z powodzeniem karierę w zupełnie innej „branży”. „Ja wiedziałam, że on się nie nadaje na księdza” – oświadczyła niespodziewanie jedna z uczestniczek spotkania i opowiedziała zdumionej reszcie kilka epizodów z życia chłopaka, które powinny zarówno przełożonym seminaryjnym, jak i nakładającemu nań ręce biskupowi nie tylko dać wiele do myślenia, ale zapalić dużą i jaskrawą lampkę ostrzegawczą. Opowieści obejmowały zarówno czas życia omawianego „porzucacza” sutanny sprzed matury, jak i okres jego pobytu w seminarium. „Podzieliła się pani tą wiedzą z rektorem albo choćby tylko z proboszczem?” – zapytałem impertynencko. Kobieta spojrzała na mnie szczerze zaskoczona. „Czy to moja sprawa, kogo Kościół dopuszcza do kapłaństwa? Kogo obchodzi zdanie jakiejś tam zwykłej parafianki z pipidówki?”.
Jeszcze zanim się rozeszliśmy, przypomniałem sobie, że podobne słowa usłyszałem przed laty od mocno zaangażowanego w życie Kościoła znajomego po dość nieprzyjemnej sprawie dotyczącej jednego z biskupów. Najpierw opowiedział parę historii, zarzekając się, że nie powtarza plotek, lecz relacjonuje własną wiedzę o człowieku. Po czym, indagowany, czy kiedykolwiek próbował się nią podzielić z kimś w Kościele, zanim rzeczony człowiek przyjął sakrę, wybałuszył oczy i zapytał: „Niby skąd miałem wiedzieć, że jegomość jest na szybkiej ścieżce awansu? Ktoś mnie pytał, choćby tylko ogólnie, co o nim wiem i uważam?”
Kościół przez wieki wypracowywał mechanizmy dopuszczania do świeceń i powierzania swoim członkom różnych, w tym również bardzo wysokich i odpowiedzialnych, funkcji. Tej pracy nie sposób uznać za zakończoną. Nie chodzi tylko o nieustanne doprecyzowywanie zasad i kryteriów, ale również o to, w jaki sposób istniejące mechanizmy są faktycznie wykorzystywane. O to, czy dają maksymalną gwarancję, że nie obarczymy Ducha Świętego winą za nasze, ludzkie, wewnątrzkościelne zaniedbania, lenistwo i bylejakość, powierzając władzę w niezwykle delikatnej sferze życia duchowego, ludziom, którzy z różnych względów nigdy jej otrzymać nie powinni. I to od pierwszych posług, przez rozmaite funkcje aż po pełnię kapłaństwa.
Św. Paweł znał wagę właściwej „polityki personalnej” w Kościele i nie tylko dawał bardzo szczegółowe wskazówki, dotyczące cech ludzi pełniących konkretne funkcje, ale również przestrzegał: „Na nikogo rąk pospiesznie nie wkładaj” (1 Tm 5,22).
Wiadomo, że takie zwyczaje, jak w Mediolanie, gdzie lud wybrał sobie św. Ambrożego na biskupa, nie mają dzisiaj szans. Jest jednak szansa, aby zarówno parafianie mieli naprawdę coś do powiedzenia w kwestii dopuszczania do święceń kleryka wywodzącego się z ich wspólnoty (istniejący mechanizm stał się formalnością podobną do ogłaszania zapowiedzi przedślubnych), jak i na to, aby między innymi głos świeckich realnie liczył się przy nominacjach na rozmaite funkcje w Kościele, łącznie z biskupstwem.
Przecież na nas wszystkich spoczywa odpowiedzialność za kształt naszej wspólnoty wiary. Na jej kształt od góry do dołu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.