Artur Hajzer, nadzorujący przebieg wyprawy Polskiego Związku Alpinizmu na Broad Peak, podkreślił, że nie było możliwości użycia helikoptera do akcji ratunkowej, kiedy utracono łączność z Maciejem Berbeką i Tomaszem Kowalskim. Wszystko wskazuje na to, że znana jest też lokalizacja jednego ze wspinaczy.
Jak mówi Hajzer, lokalizacja Tomasza Kowalskiego jest pewna na 99,9 procent - na przełęczy w wysokości 7900 metrów. Podkreślił jednak, że nie ma sił i środków, by ktokolwiek do niego doszedł. - Tym bardziej, że możemy przypuszczać, że Tomek tam nie przetrwał - dodaje.
Według niego, można też przypuszczać, że Maciej Berbeka odpadł od stoku w przepaść na wysokości około 7700 metrów. Artur Hajzer zaznaczył, że znalezienie ciał teraz jest praktycznie niemożliwe. Na ślady himalaistów trafią prawdopodobnie dopiero letnie ekspedycje, które będą wchodziły na Broad Peak w lipcu.
Hajzer wyjaśnił też dlaczego w akcji ratunkowej nie użyto śmigłowca:
"W Pakistanie jest możliwość przeprowadzenia lotów helikopterowych przy użyciu maszyn wojskowych, ale mogą się one wznieść maksymalnie na wysokość 6700 m. Śmigłowce te teoretycznie mogą podnieść poszkodowanego na linie z wysokości ok. 6400 m, bo taka jedna akcja w historii była. Jednak w masywie Broad Peak nie ma możliwości przyziemienia wyżej niż ponad bazą na 4950 m" - powiedział Hajzer.
Kierownik programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015" zaznaczył, że przeszukiwanie terenu przy pomocy helikoptera o tyle mijało się z celem, że przebywający w środę w okolicach alpiniści Artur Małek i Pakistańczyk Karim Hayyat mieli lepsze możliwości wglądu i obserwacji. Karim prowadził poszukiwania aż na 7700 m.
"Cała droga wraz ze szczegółami jest bardzo dobrze widoczna z bazy. Luneta jeszcze wszystko przybliża. Zastosowanie helikoptera praktycznie niewiele by zmieniło" - dodał Hajzer.
Zwrócił również uwagę, że wezwanie helikoptera i jego start "nie są takie proste" i nigdy nie następują natychmiast, a całość jest poprzedzona długą procedurą.
Wśród wielu pytań, które pojawiały się w mediach, padały i te o możliwość wykorzystania lokalizatorów GPS typu SPOT w celu namierzenia pozycji zaginionych himalaistów. W komunikacie opublikowanym na stronie programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-1015 Hajzer wyjaśnia, dlaczego do tego nie doszło:
Chociaż wyprawa była wyposażona w lokalizator SPOT, i zawsze miał go ze sobą Tomasz Kowalski, to na krótko przed atakiem szczytowym urządzenie zostało zgubione o czym informowano na profilu fejsbukowym ekspedycji. W trakcie ataku na szczyt zespół nie miał więc lokalizatora. Ponadto SPOT ma dość istotne odchylenia od rzeczywistości szczególnie w terenie wysokogórskim i nie należy przeceniać jego przydatności.
W czwartek wcześnie rano z bazy w kierunku obozu III na 7000 m wyszła dwójka wspinaczy pakistańskich Amin Ullah i Shaheen Baig. Mieli dokonać przeglądu terenu i obserwować wierzchołek góry z innego punktu widzenia. Na noc obaj mieli powrócić do bazy.
"Nie mamy jak na razie potwierdzenia, że pakistańscy alpiniści są z powrotem w bazie" - poinformował PAP w czwartek o godz. 22 rzecznik wyprawy Grzegorz Chwoła.
Kierownik ekspedycji Krzysztof Wielicki powiedział w czwartek, że nie ma już żadnych szans na uratowanie zaginionych - Kowalskiego i Berbeki.
Do bazy zeszli szczęśliwie dwaj inni zdobywcy - Adam Bielecki i Artur Małek. "Są w dobrym zdrowiu. Bardzo mało rozmawiamy. Każdy to przeżywa na swój sposób" - przekazał Wielicki.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.