Dr Ewa Zarzecka, lekarz rodzinny z Żywca-Sporysza, współzałożycielka żywieckiego Hospicjum św. s. Faustyny Kowalskiej, człowiek wielkiego serca, została laureatką nagrody Miłosierny Samarytanin 2012.
Ewa Zarzecka pochodzi ze Skarżyska-Kamiennej. To tam jako licealistka kochająca biologię, a jeszcze bardziej pomoc drugiemu człowiekowi, zdecydowała, że będzie studiować medycynę. Egzaminy na uczelnię zdawała z fatalnym samopoczuciem, wysoką gorączką, a – jak się później okazało – z... żółtaczką. To jej nie zniechęciło do zdobywania wiedzy po to, żeby służyć najbardziej potrzebującym. Jest lekarzem od 44 lat. Ćwierć wieku pracowała w szpitalu żywieckim, a od 15 lat jest lekarzem rodzinnym w Żywcu-Sporyszu. Pełni też funkcję kierownika medycznego w żywieckim hospicjum. Ufna modlitwa i wspólnota, inni ludzie – to baza, na której buduje.
– Pamiętam taką scenę – opowiada Janina Kliś, wolontariuszka domowego Hospicjum św. Faustyny Kowalskiej w Żywcu. – Grypa szaleje. W przychodniach kilkadziesiąt osób na jednego lekarza. I akurat wtedy doktor Ewie odzywa się uraz kręgosłupa. Nie jest w stanie wyjść z domu do przychodni. Przychodzę do niej, a w maleńkim mieszkaniu kilku pacjentów – ten na kanapie, ten na krześle, w szlafrokach, w kapciach. To przeziębieni sąsiedzi z klatki przyszli po pomoc. Nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać, widząc ledwo ruszającą się panią doktor wśród tych chorych ludzi.
– Doktor Ewunia jest do dyspozycji chorych cały czas – mówią jej przyjaciele. – Dzieli pracę zawodową z posługą wolontariusza. Jeszcze niedawno te zajęcia dzieliła z opieką nad mamą, która dożyła 102 lat. Choć sama choruje, jedzie wszędzie tam, gdzie trzeba pomóc choremu, samotnemu, zaniedbanemu: zrobić pranie, zakupy, ugotować obiad, powiedzieć dobre słowo, uśmiech, przynieść modlitwę, przyprowadzić księdza z sakramentami.
Mirka, dla której jest przyszywaną ciocią, opowiada o wizycie w domu schorowanej, ubogiej starszej pani, zostawionej samej sobie przez wszystkich. – Ciocia pojechała tam z wielkimi zakupami, z kuchenką elektryczną, z lekarstwami. Zawsze, kiedy widziałam ją z księdzem i inną wolontariuszką jadących do chorych, autentycznie czułam, że są jak aniołowie...
– A ile przygód przy tym pomaganiu! – wtrąca dr Ewa. – Pamiętacie, jak kiedyś jechałam z ojcem Romanem z Korbielowa i niedźwiedź podszedł do auta? Trochę strachu było!
Doktor Ewa anegdotami co chwilę przerywa przyjaciołom, kiedy – według niej – za bardzo ją chwalą. Ale chwalą ją nie tylko znajomi i przyjaciele. Kapituła nagrody Miłosierny Samarytanin, przyznawanej przez krakowski Wolontariat św. Eliasza, otrzymała pokaźny plik świadectw jej chorych. Wszyscy pacjenci hospicyjni i ich rodziny są zgodni: doktor Ewa w domu to najlepszy środek przeciwbólowy. Pacjenci mówią o jej empatii, pokorze, pełnym nadziei i budującego współczucia uśmiechu. Ma czas dla każdego, nigdy nie spogląda na zegarek, kiedy ktoś potrzebuje rozmowy.
Zaapelował też, aby pozostali wierni tradycji polskiego oręża.
"Śmiało można powiedzieć, że pielgrzymujemy. My przedstawiciele władz państwowych (...)".
W kraju w siłę rosną inne, zwaśnione z nimi grupy ekstremistów.
"Nieumyślne narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu"
Tylko czerwcu i lipcu strażacy z tego powodu interweniowali ponad 800 razy.