Reklama

Adopcja serca: Dziewczynka znaleziona przy drodze

Na pomoc czeka: Rwanda: 96 dzieci ze szkoły podstawowej (odpowiedzialne: siostry służki NMPN z placówki Cyangugu), 17 uczniów szkoły średniej (ojcowie marianie z misji Nyakinama) Kamerun: 121 dzieci ze szkoły podstawowej i średniej (odpowiedzialne: siostry dominikanki) - przypomina Rzeczpospolita pisząc o adopcji na odległość.

Reklama

Choć ma już 16 lat, chodzi dopiero do czwartej klasy szkoły podstawowej i mówi wyłącznie w języku kinyarwanda. Nikt nie przyjmie jej więc do nowicjatu. - Siedem lat temu, kiedy zaczęłam opiekować się Julką, myślałam, że skończy liceum, a może nawet pójdzie na studia - w głosie Magdaleny Słodzinki słychać nutkę zawodu. - Teraz marzę tylko o tym, żeby skończyła szkołę podstawową i zdobyła jakikolwiek zawód, który pozwoli jej się utrzymać. Cudze dzieci Młoda Rwandyjka jest "córką" pani Słodzinki. Poznały się dzięki akcji "Adopcja serca". Osiem lat temu Polka się zobowiązała, że co miesiąc będzie łożyła na utrzymanie osieroconego afrykańskiego dziecka do czasu aż skończy ono szkołę i zdobędzie zawód. Po roku dostała zdjęcie kilkuletniej Julii Mukangendo. - Mukangendo to znaczy "dziewczynka znaleziona przy drodze" - tłumaczy Magdalena Słodzinka, z zawodu inżynier budownictwa. Czy Julia straciła rodziców w czasie rzezi z 1994 roku, gdy ludzie Hutu chwycili za maczety, młoty, dzidy i kije i poszli do domów Tutsi? Być może. Zginęło wtedy przecież może nawet milion ludzi. Po ofiarach zostało około pół miliona sierot. Ale rodzice Julki mogli też umrzeć na AIDS, malarię albo gruźlicę. Jej ojciec mógł trafić do więzienia, a matka - pracować ponad siły i umrzeć z wycieńczenia. Misjonarze wciąż znajdują tysiące takich dzieci. Z brzuchami jak balony na przeraźliwie cienkich nóżkach. Dzieci, które z głodu opuchnięte mają nawet powieki. Niektórych nie uda się uratować. Innym szuka się domów. I pewnie nie byłoby to trudne, gdyby nie fakt, że w większości rodzin już wychowują się cudze dzieci. Julię znalazła córka Emmeliene Nyiranzeyimany. Zabrała ze sobą i zaczęła wychowywać razem z kilkorgiem swoich dzieci w wiosce Karama 15 kilometrów od miasta Butare, tuż przy granicy z Burundi. Potem umarła, a Emmeliene została sama z siedmiorgiem wnuków i Julią, którą adoptowała. Zabrakło woli Dziewczynka trafiła do "adopcji serca" dzięki misjonarzom. Akcja została pomyślana w ten sposób, by związać ofiarodawcę z dzieckiem. Ofiarodawca wie, komu pomaga, a dziecko ma świadomość, że w kraju, tak dalekim, że aż niewyobrażalnym, jest ktoś, kto o nim myśli, pisze listy i dzięki któremu ma szansę żyć i się uczyć. - Działamy tylko tam, gdzie są polscy misjonarze - podkreśla pani Słodzinka. Wtedy jest gwarancja, że pieniądze (miesięcznie 8 - 15 euro w zależności od rodzaju szkoły: podstawowa czy średnia) trafią do konkretnego dziecka.

Więcej na następnej stronie
«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
2°C Sobota
wieczór
0°C Niedziela
noc
1°C Niedziela
rano
3°C Niedziela
dzień
wiecej »

Reklama