Między innymi na pytanie "Czy zawsze wyznawał Pan zasady moralności katolickiej, czy też żył według maksymy "sex, drugs and rock and roll"?" odpowiada w wywiadzie dla Kulisów (Życie Warszawy) Jan Pospieszalski.
- Urodziłem się i wychowałem w rodzinie chrześcijańskiej i to chrześcijaństwo zawsze było gdzieś tam obecne. Nawet gdy swoim zachowaniem kwestionowałem te zasady, to one gdzieś tam w tyle głowy się błąkały. Zawsze miałem sumienie, a głosem sumienia była dla mnie obecność Ojca Świętego. Chyba dzięki temu nie zatraciłem się w tych złych rzeczach i robię dziś to, co robię. Był też jeden ważny moment w moim życiu, który wszystko przewartościował – to śmierć mojego syna w 1999 roku. Zmieniło się wtedy moje postrzeganie świata, roli w życiu, systemu wartości. - Pana syn zginął w tragicznym wypadku. Wielu po czymś takim traci wiarę... - Tak bywa. Ja myślę, że jest to kwestia łaski, od tego wszystko zależy. Niektórzy otrzymują dar łaski wiary od Boga i mnie to właśnie spotkało. Śmierć syna nie tylko nie odciągnęła mnie od Boga, ale była jakby przesłaniem od Niego. Księga Hioba świetnie pokazuje, jak przez takie tragiczne doświadczenie Bóg staje się człowiekowi bliski. - Nie chciałby Pan zostać kaznodzieją telewizyjnym, takim jak popularni ekranowi ewangelizatorzy w USA? - Widziałem tego typu programy. Ci ludzie robią wrażenie swoją żarliwością. Ale na pewno nie chciałbym, żeby mnie z nimi porównywano, bo przecież to, co robię w moim programie, to nie jest działalność katechizacyjna. Mówimy o historii, poruszamy tematy społeczne, dociekamy prawdy. Ja nie jestem i nie chcę być kaznodzieją, tylko publicystą. - A o karierze politycznej Pan nie myśli? - Absolutnie to wykluczam. Zrobię więcej dobra dla wspólnoty, zadając dociekliwe pytania w moich programach. - Prawica niedługo przejmie władzę. Może Panu zaproponują jakieś kierownicze stanowisko w TVP? - Broń Boże! Siedzenie w papierkach, użeranie się z ludźmi – to dla mnie coś strasznego. Ja jednak nadal jestem rockandrollowcem, muszę mieć element adrenaliny. Na scenę wchodziło się z gitarą, miało godzinę do zagospodarowania i trzeba było dać czadu, sprzedać ludziom energię, power. I w „Warto rozmawiać” mam element czegoś takiego. - Czyli Jan Pospieszalski dalej będzie robił swoje? - Jasne. Szczególnie że podsumowanie pierwszego etapu naszej pracy wypada bardzo optymistycznie. Zamknęliśmy właśnie cykl 37 programów, a wyniki oglądalności potwierdzają naszą rangę. Wśród programów tego typu sytuujemy się na drugim miejscu po Tomaszu Lisie. Wyprzedzamy zarówno „Debatę” Kamila Durczoka, jak i Żakowskiego, Olejnik i Najsztuba. A na początku września wchodzimy z nowym otwarciem. - Będzie gorąco? - Postaram się.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.