Reportaż o ludziach odwiedzających grób Jana Pawła II zamieściła Rzeczpospolita.
Przed śmiercią Jana Pawła II do Grot Watykańskich schodziło dziennie najwyżej kilkaset osób. Teraz, jak informuje wikariusz papieski abp Angelo Comastri, codziennie przewija się tu 20 - 25 tysięcy ludzi. To żelazny punkt programu wycieczek i pielgrzymek, nie tylko z Polski - czytamy w tekście. Niektórzy przychodzą oddać hołd polskiemu papieżowi, pomodlić się albo tylko zrobić zdjęcie. Inni liczą na szczególne łaski. Rodzi się przekonanie, że przy papieskim grobie można wyjednać sobie jeśli nie cud, to przynajmniej uśmiech losu. (...) Jan Paweł II pomaga i wstawia się u Pana Boga. Tak w każdym razie opowiada reporterowi gazety z wielkim przekonaniem spotkana na czwartkowej mszy przyjaciółka domu pani Halina Jedynak. Mieszka i ciężko pracuje w Rzymie od 17 lat. Jest osobą głęboko wierzącą. Z gatunku tych do rany przyłóż. Z polskim papieżem łączyła ją szczególna więź. Jej dwóch synów służyło mu często do mszy. Jan Paweł II przyjął ją wraz z rodziną na prywatnych audiencjach aż dziewięć razy. Jeden z synów rozpoczął studia w Rzymie na Uniwersytecie Regina Apostolorum Legionistów Chrystusa, a potem wyjechał do Wisconsin. Umarł Jan Paweł II. Pani Jedynakowa bardzo tęskniła za synem, ale jak zarobić na podróż, dostać wizę i nie zginąć w Ameryce bez znajomości angielskiego? Trzeba to wyprosić u papieskiego grobu. Co niedziela przed godz. 14 pojawiała się w Grotach z czerwoną różą. Początkowo strażnicy nie pozwalali kłaść róży na płycie nagrobnej, ale potemsami ją kładli. Po pewnym czasie pani Halina dostała niespodziewanie nową, dodatkową pracę, zarobiła 900 euro, a właśnie tyle kosztował bilet. Dostała wizę, a podczas audiencji generalnej Benedykta XVI poznała rodaczkę z Chicago. Stały obok siebie w tłumie przy barierce i kiedy wzdłuż szpaleru przechodził papież, razem wrzasnęły: - Niech żyje papież! A papież podszedł, podał rękę i pobłogosławił. Okazało się, że rodaczką z Chicago jest znana działaczka polonijna Irena Jaworska. Zawiązała się między nimi przyjaźń i kilka tygodni później pani Jaworska odebrała panią Halinę z lotniska w Chicago, ugościła po królewsku i zawiozła do syna. Pani Halina nadal co niedzielę kładzie czerwoną różę na grobie Jana Pawła II. Teraz już nie po prośbie, a z wdzięczności. Jeszcze większa łaska spadła na koleżankę pani Haliny, Bożenę Zdanowicz. Przyjechała do Włoch do pracy. Jest pielęgniarką. Straciła posadę i życie zaczęło się jej walić. Chciała się rzucić z rozpaczypod pociąg, ale zwyciężył strach i rozsądek. Gdy pani Halina to usłyszała, zaraz jej powiedziała: - Idź do grobu. I pani Bożena ruszyła z Ladispoli do Grot Watykańskich. Po mszy uklękła przy papieskim grobie i nie prosiła, ale płakała o pracę. Potem pojechała do Caritasu, ale był tam potworny tłok. Załamana zmierzała do wyjścia, kiedy nagle otworzyły się drzwi i urzędniczka wywołała nazwisko: Zdanowicz. Pani Bożena weszła do środka, ale okazało się, że chodziło o Jolantę Zdanowicz. Jolanty z jakichś powodów nie było. Może znalazła już zajęcie. I tak pani Bożena dostała pracę, którą ma do dziś. Teraz często przyjeżdża z Ladispoli do Grot podziękować papieżowi. Pani Halina i pani Bożena bez żadnych oporów zgodziły się na podanie ich prawdziwych nazwisk ("Niech się ludzie dowiedzą. Przecież to powód do dumy, a nie wstydu"). Takich opowieści można w Rzymie usłyszeć coraz więcej.