Co roku z zakonów żeńskich odchodzi ok. 70 kobiet. To mniej niż pół procent, ale w ostatnich latach ta liczba wzrasta - twierdzi Rzeczpospolita.
Przed odejściem nie piszą jak księża "demaskatorskich" książek, nie robią spektakularnych gestów. Żyją ciszej - w cieniu duchownych - i ciszej odchodzą. W ubiegłym roku z żeńskich tzw. czynnych zgromadzeń zakonnych, do których należy 21 tys. sióstr, odeszło68 zakonnic po ślubach wieczystych. Ze zgromadzeń kontemplacyjnych, w których żyje 1400 mniszek, odchodzą pojedyncze osoby. W sumie ok. 70 rocznie. Od lat 80., gdy zakony żeńskie opuszczało ponad 50 sióstr rocznie, widać powolny, ale systematyczny wzrost. W 2007 roku statystykę podwyższą betanki z Kazimierza Dolnego, z których ok. 10 jest po ślubach wieczystych. Ale one zostały z zakonu wyrzucone, co jest precedensem. Inne odchodzą z własnej woli. Dlaczego? Powodem odejść najczęściej nie są wielkie uczucia, ale zwykłe życiowe sprawy. Violetta Reder przez 12 lat była zakonnicą. - Wspólnota zakonna może się stać instytucjonalnym garbem wyhodowanym na zdrowej relacji z Bogiem. Wobec tego garbu pryska cały sens wolności kobiety niezamężnej dla Chrystusa, o której mówił św. Paweł. Co innego stracić życie dla Chrystusa, a co innego zniszczyć je w służbie bożkom. Kiedy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, łatwo o nadużycia wobec człowieka i jego godności, czyli o zaburzenie porządku etycznego - tak Reder tłumaczy nie tylko swój, ale także innych kobiet powód odejść z zakonów. Ks. dr Artur Radacki, psycholog kliniczny z Lublina, do którego zgłaszają się po pomoc w kryzysach księża i zakonnice, uważa, że głównym powodem odejść jest "niezrozumienie ze strony instytucji zakonnej". - Niezrozumienie, nieludzkie podejście prowadzi do stanu nieustannej frustracji. Staje się to w końcu tak dokuczliwe, że człowiek chce się uwolnić, wyjść z tej struktury - mówi. Źródłem problemów są wzorce zachowań, które nie przystają już do współczesności. Gdy reguły zakonne nie są odpowiednio interpretowane, problemem stają się drobne, życiowe sprawy. - W pewnym klasztorze siostry chciały pójść na basen, ale ze względu na zwyczaje było to niemożliwe. Wreszcie przełożona jednego z klasztorów skrzyknęła z całego miasta siostry, które miały wskazania medyczne, i załatwiła, że przez godzinę, kiedy one są na basenie, ratownikiem jest kobieta, a nie mężczyzna. W ten sposób problem został rozwiązany - mówi ks. Radacki. Violetta Reder nie chce mówić o swoim życiu w klasztorze, by nie ranić i szkodzić tym, którzy pozostali za murami. Inne byłe siostry, z którymi rozmawialiśmy, nie chcą nawet podawać nazwisk. Leczą rany, szukają miejsca w życiu świeckim, ale bywa też, że tęsknią za życiem zakonnym. Tak jak np. Monika Szewc, była dominikanka klauzurowa, która wystąpiła z zakonu z powodu "duchowej klaustrofobii". Zdaniem matki Jolanty Olech, przewodniczącej Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych, siostry odchodzą najczęściej z trzech powodów: - od początku nie najlepiej czuły się w zakonie i nigdy się w nim nie odnalazły; przechodziły kryzys wewnętrzny; odkryły w sobie nową misję, której nie można realizować w klasztorze. Według matki Olech wśród zakonnic rzadziej niż wśród księży powodem odejścia jest zakochanie. -W moim zakonie urszulanek szarych w ciągu 40 lat zdarzyło się to raz -mówi. Ks. Radacki nie jest przekonany, że zakochanie zdarza się rzadziej, ale prawdą jest, że po opuszczeniu zakonu nie tak szybko jak mężczyźni szukają partnerów i rzadziej wchodzą w związki małżeńskie. Najczęściej zakonnice odchodzą 10 - 15 lat po ślubach wieczystych, czasem później, kiedy zaczyna się kryzys wieku średniego. Śluby wieczyste nie są sakramentem, ale i z nich musi zwolnić Stolica Apostolska. Ekszakonnice często pracują jako katechetki, nauczycielki, czasem wyjeżdżają za granicę, szukając nowej drogi.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.