Mija szósta rocznica zamachu terrorystycznego na bliźniacze wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Zginęło w nim trzy tysiące osób, w tym także Polacy. Rocznica tego wydarzenia jest wstrząsającą prawdą o zagrożeniach, jakie niesie za sobą terroryzm XXI wieku.
Leokadia Głogowska 11 września 2001 r. znajdowała się na 82. piętrze północnego wieżowca. Jak wspomina ten moment? Leokadia Głogowska: "Był to dzień, w którym Bóg darował mi nowe życie. O godz. 7.30 znajdowałam się już w biurze, które mieściło się na 82. piętrze w wieży północnej (która jako pierwsza została zaatakowana nalotem samolotu). W momencie ataku w biurze znajdowało się około 20 osób (30% naszego składu pracowników; większość ludzi przychodziła do pracy na godzinę 9.). Tuż przed godziną 9. w biurze panowała niesamowita cisza. Nikt nie rozmawiał, nawet nie słyszałam, żeby ktoś pisał na komputerze. Nagle tę ciszę zakłócił straszliwy huk. Trudno określić odgłos, który usłyszałam. Przypominał on łamiący się beton, któremu towarzyszyła ogromna, kotłująca się masa powietrza. Kiedy samolot uderzył w wieżę, wyraźnie odczuliśmy przechylanie się jej w jedną stronę, a później w drugą. W ułamkach sekund zauważyłam, jak z półek spadały książki, a za oknem kątem oka widziałam lecące niesamowite ilości kartek papieru. Jeden z kolegów zaczął krzyczeć: Natychmiast uciekać! Chwyciłam torebkę i zaczęłam biec w stronę wyjścia. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Myślałam, że to trzęsienie ziemi. Do holu przed naszym biurem wdzierał się czarny, gęsty dym. Właściwie wyjście było niemożliwe. Gdyby nie kolega, który nakazał nam ucieczkę, prawdopodobnie nie wyszlibyśmy z biura, czekając na ogłoszenie przez głośniki alarmu. Kiedy w holu na 82. piętrze zobaczyłam tę masę gęstego dymu, byłam pewna, że dalej nie ma wyjścia i że za moment będę musiała umrzeć. Zaczęłam bardzo prosić Ducha Świętego o to, abym mogła umrzeć w pokoju. Mówiłam: Panie Boże, jeżeli to jest ten moment, że teraz muszę umrzeć, niech tak będzie, tylko daj mi pokój. Kiedy byłam na 82. piętrze WTC i tak bardzo prosiłam Ducha Świętego o pokój, wówczas odczułam Jego obecność. Dopiero później zdałam sobie sprawę z tego, jakie to było niesamowite działanie Boże. Pan Bóg mnie prowadził. Poczułam wewnętrzny pokój, pomimo że z natury zawsze byłam panikarą. Było to coś nienaturalnego, jakby anioł chwycił mnie za rękę. Przebiłam się przez dym do klatki schodowej i zaczęłam zbiegać w dół. Wszyscy wkoło byli bardzo zdenerwowani, trzęśli się ze strachu. Dziewczyny, które pracowały w służbie bezpieczeństwa WTC, przebiegały koło mnie, płakały, a ja je pocieszałam. Kiedy dobiegliśmy do 44. piętra (biegliśmy w przeciągu niecałych 20 minut), coraz więcej ludzi wychodziło z poszczególnych pięter i robiły się kolejki. Było bardzo ciasno. Przerzucano nas do innych klatek, których było kilka w wieży. Pamiętam 44 piętro, ponieważ tam znajdował się węzeł komunikacyjny pomiędzy różnymi ciągami wind. Tutaj służby bezpieczeństwa przerzuciły nas do innej klatki, bo w naszej było już za dużo dymu. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Ktoś powiedział, że chyba jakiś sportowy samolot uderzył w dach naszej wieży, ale przecież jak można w takim jasnym, słonecznym dniu uderzyć w wieżę? Wciąż myślałam, że to trzęsienie ziemi i przypomniałam sobie wykład z czasu studiów na wydziale budownictwa lądowego na Uniwersytecie Nowojorskim o tym, że podczas trzęsienia ziemi wieże WTC nie mogą się zawalić, dlatego że mają mocne fundamenty, odporne nawet na najwyższy stopień wstrząsów. Na 44. piętrze w holu były okna, przez które widzieliśmy, co się dzieje na zewnątrz. W tym momencie znowu poczuliśmy uderzenie i wieża bardzo się zatrzęsła. To kolejny samolot wbił się w drugą wieżę. Ktoś powiedział, że to piorun uderzył, ale przecież był piękny, słoneczny dzień. Koledzy opowiadali, że widzieli spadające części ludzkich ciał. Ja widziałam jedynie lecące papiery i kawałki betonu. Myślę, że Pan Bóg uchronił mnie od zobaczenia tego dramatycznego widoku. Niżej schodziliśmy bardzo wolno, gdyż coraz więcej było ludzi. Chwilami musieliśmy się zatrzymywać, stawać i czekać na grupę, która schodziła z kolejnego piętra. Na 20. piętrze zauważyłam wchodzących strażaków, którzy powiedzieli nam, że mamy schodzić pojedynczo (klatki schodowe były dość wąskie; jedna osoba mogła schodzić, a druga mogła iść do góry). Widziałam młodych ludzi w różnym wieku. Pamiętam młodego strażaka, który mógł być w wieku mojego syna. Współczułam mu, że musi iść do góry, ale z drugiej strony byłam spokojniejsza: Skoro strażacy wysyłani są do góry, to znaczy, że jesteśmy już w bezpiecznym miejscu - myślałam. Kiedy znaleźliśmy się pod ziemią WTC (ewakuacja odbywała się drogą podziemną, gdzie znajdowało się eleganckie centrum sklepowe z prestiżowymi restauracjami) zauważyłam, że sklepy były dziwnie zniszczone i całe centrum znajdowało się w wodzie, która sięgała mi do kostek. Później dopiero dowiedziałam się, że paliwo z samolotów spłynęło szybami windowymi w dół i zapaliło się całe centrum. Urządzenia gaszące pożar wylewały na nas fontanny wody, dlatego wyszłam na zewnątrz zupełnie mokra. Wyprowadzono nas do najbardziej oddalonego od wież punktu na ulicę i tam dopiero zobaczyłam, że obie wieże płoną. Nie rozumiałam, skąd się wziął pożar w drugiej wieży. Na ulicach był tłum gapiów z aparatami fotograficznymi i tłum dziennikarzy z kamerami. Kiedy tak stałam, usłyszałam wewnętrzny głos: uciekaj natychmiast z tego miejsca. Zaczęłam więc uciekać w stronę mostu Brooklińskiego, tak szybko, jak tylko mogłam. W ciągu pięciu minut dobiegłam do miejsca, z którego wjeżdżało się na most. Odwróciłam się i zobaczyłam, że w tym momencie jedna z wież zaczęła się walić. Wydarzenie z 11 września wiele we mnie zmieniło. Teraz w pracy - obojętnie czy jest to spotkanie z dyrektorem, czy inna sytuacja do rozwiązania - nie boję się otwarcie mówić o modlitwie i o Bogu. Cieszę się, że Bóg daje mi tę odwagę. Często też zastanawiam się, czy przez te sześć lat nie zmarnowałam któregoś dnia, czy rzeczywiście wypełniam to, czego oczekuje ode mnie Bóg". Nowy Jork, miasto, które najbardziej ucierpiało podczas tych wydarzeń, w szóstą rocznicę w sposób szczególny jednoczy swoich mieszkańców. Osoby różnych wyznań, koloru skóry, pochodzenia, ugrupowań politycznych, przez modlitwę, refleksję, żalem za osobami, które 11 września 2001 r. poniosły śmierć, pragną wyrazić swoją wolę budowy cywilizacji pokoju i wzajemnego szacunku dla ludzkiego życia. Główne uroczystości, jak co roku odbywają się na placu gdzie znajdowały się wieżowce. Wierni również w kościołach, w miejscach pracy i prywatnych domach oddają hołd poległym w ataku terrorystycznym.
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.