Salezjański Ośrodek Misyjny co roku dostaje listy od wolontariuszy, którzy spędzają święta na misjach. Opowiadają jak wygląda ich Boże Narodzenie tam, gdzie są.
Wszystko zaczyna się w Wigilię… Siadasz do stołu i jest inaczej niż zawsze… zamiast karpia - banany, zamiast sianka i dwunastu dań – to, co jest na miejscu… czasami opłatek przysłany w liście przez rodzinę i przyjaciół. Czasami kurczak i wielkie zdziwienie, że w Polsce tego wieczoru się pości. Wolontariusze opowiadając o doświadczeniach z misji podkreślają często, że święta Bożego Narodzenia są jednym z najtrudniejszych, ale i najpiękniejszych okresów ich pracy. Barbara Kowacz, Zambia: „Święta spędziłyśmy bardzo spokojnie i samotnie „Szczególnie odczuwałyśmy brak rodziny i atmosfery świątecznej. Musiałyśmy dostosować się do tradycji afrykańskich, co nie było łatwe. W Zambii nie celebruje się Wigilii. Spędziłyśmy ją same w czterech ścianach naszego skromnego pokoiku. Towarzyszyły nam tylko zdjęcia najbliższych i kartki od innych wolontariuszy z Ośrodka. Ogromne wrażenie za to wywarła na nas radosna Msza Św. w rytmie bębnów i tańców afrykańskich. Mały Jezusek patrzył z pięknej szopki pod palmą bananowca. Ubrane w uroczyste chitengi, wspólnie z naszym chórem - odśpiewałyśmy kolędy w języku bemba i po angielsku.” Ważne, żeby nie być samemu… Kiedy mieszkasz wśród ludzi a nie znasz ich języka pewne sprawy wydają się niewytłumaczalne. Czasami nawet język nie pomaga. Bo w jaki sposób wytłumaczyć co znaczą białe rodzinne święta i skrzypiący mrozem śnieg pod stopami w drodze powrotnej z pasterki. Są dwie możliwości – zamknąć się w niewypowiedzianej tęsknocie za tym, co polskie, „nasze” i znane, koniecznie próbując ugotować dwanaście dań wigilijnych - albo zgodzić się z rzeczywistością, otworzyć na nową kulturę, na drugiego człowieka z całym bogactwem tradycji i obyczajów, które ze sobą wnosi. Dać się namówić na święta inaczej, łamiące wszelkie dotychczas znane nam schematy. Eliza Dubicka, Madagaskar: „Prawie wszyscy się pochorowali. Siostra Germana miała grypę i malarie, moje dwie współlokatorki Fredka i Amelka ostrą grypę i zapobiegawcze zastrzyki przeciw malarii. Ja walczyłam jak lew, bo nie trudno się zarazić śpiąc w jednym pokoju, ale wzięłam końską dawkę niwakiny. 24 grudnia około godziny dwudziestej zaczęły swoje występy chóry - w liczbie dwunastu i nasze chore nie wiedziały już co gorsze: utrata przytomności czy delirium przy wtórze malgaskich głosów. Nasz dom jest na przeciwko kościoła. Ponieważ nigdzie nie ma okien czujemy się jakby nasze łóżka stały bezpośrednio na ołtarzu. O dwudziestej drugiej zaczęła się Msza Św. i trwała do pierwszej w nocy. Była szopka i żłóbek, i mały czarny Jezusek.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.