Jak rozliczyć komunistycznych zbrodniarzy? Czy Kościół poparł Okrągły Stół w zamian za zniszczenie teczek? Kto i jak chciał zmusić księdza Józefa Glempa do donoszenia? Na te i inne pytania Prymas Polski odpowiada w specjalnym wywiadzie dla Dziennika.
BOGUMIŁ ŁOZIŃSKI: Dwudziesta piąta rocznica otrzymania godności kardynalskiej to okazja do podsumowań. Kiedy ksiądz prymas poczuł powołanie do kapłaństwa? KARDYNAŁ JÓZEF GLEMP: Odkąd sięgam pamięcią, wzrastałem w przekonaniu, że będę służył Bogu. Byłem ministrantem, zawsze pragnąłem być przy ołtarzu. Choć nie od razu uświadamiałem sobie, że mam powołanie. Po maturze początkowo zapisałem się na uniwersytet na wydział polonistyki, ale nie rozpocząłem tych studiów. Ostatecznie zabrałem dokumenty i wstąpiłem do seminarium duchownego w Gnieźnie. - Okres studiów seminaryjnych Księdza Prymasa przypada na lata 50., czasy stalinowskie. Czy sytuacja polityczna rzutowała na przygotowania do kapłaństwa? - Mieliśmy świadomość, że panuje komunizm, który wrogo patrzył na Kościół. Władze stosowały wobec duchownych różne prowokacje i szykany, doprowadziły do usunięcia rektora, wicerektora i ojca duchownego seminarium. Trzech moich kolegów z roku zostało aresztowanych. Mimo to był w nas silny duch, przekonanie, że działamy w dobrej sprawie, że musimy swoje powołanie urzeczywistnić. Mocno odczuwaliśmy też życzliwość zwykłych ludzi i to nas umacniało. Mieliśmy świadomość, że jest komu służyć, że ludzie nas potrzebują, że możemy się oprzeć na społeczeństwie, także materialnie, bo wielu z nas pochodziło z biednych rodzin. Ja czułem się w seminarium bardzo dobrze. Wychowywali nas kapłani oddani Kościołowi, część z nich przeżyła obóz w Dachau, gdzie doświadczyli wielu cierpień, które ich wewnętrznie umocniły. Stanowiliśmy wspólnotę. Nie było wówczas telewizji, ale mogliśmy słuchać radia, np. relacji z Wyścigu Pokoju. Sport w ogóle był ważnym elementem życia seminaryjnego. Pamiętam, że lubiłem grać w koszykówkę, a w lekkiej atletyce miałem opanowaną technikę wszystkich rzutów: kulą, oszczepem, dyskiem i młotem. - Przez lata był ksiądz kardynał jednym z najbliższych współpracowników prymasa Stefana Wyszyńskiego. Jaki był w osobistym kontakcie? - Po raz pierwszy spotkałem prymasa Wyszyńskiego jeszcze jako kleryk, kiedy odwiedził nasze seminarium. Po studiach kanonicznych w Rzymie i pracy w kurii oraz w sądzie kościelnym w Gnieźnie kardynał Wyszyński wezwał mnie do pracy w Sekretariacie Prymasa Polski w Warszawie. Byłem tam jednym z sekretarzy. Prymas Wyszyński miał do mnie stosunek ojcowski. To był wielki człowiek, prawdziwy mąż stanu, człowiek świątobliwy, pełen troski o innych, bardzo życzliwy, a jednocześnie wymagający. Przy wielkim zatroskaniu o sprawy Kościoła i Polski umiał zainteresować się problemami zwykłych ludzi.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.