Stanisław Soyka opowiada Rzeczpospolitej o swojej fascynacji muzyką religijną, wspomina dziadka organistę, doświadczenia z Oazy i jak bluesował dla Jana Pawła II w Watykanie.
Rz: Z czym się panu kojarzy 15 sierpnia? Stanisław Soyka: Ze Świętem Matki Boskiej Zielnej. W mojej parafii katedralnej w Gliwicach uroczystości były organizowane niezwykle pięknie. Ale obrzędowość jest dla mnie związana ze sferą wizualną, mniej ważną. Wcześnie zacząłem być pod wpływem nauczania Soboru Watykańskiego II. Na Śląsku miał wymiar ekumeniczny. Oznaczał zbliżenie z protestantyzmem, porzucenie zewnętrzności na rzecz samodoskonalenia i modlitwy. Jak wiadomo, najlepiej modlić się, śpiewając, bo kto śpiewa – modli się dwa razy. Oczywiście pod warunkiem, że pieśni nie są gorszące. - Pana dziadek był organistą. - W malowniczej wsi Wisła Mała. To jest zielony Śląsk, w dobrą pogodę widać stamtąd Beskidy. Grał w kościele św. Jakuba, drewnianym, XV-wiecznym, z charakterystycznymi podcieniami, w których mogli się schronić i przeczekać noc wierni schodzący się z daleka. Jako dziecko grzecznie siedziałem na chórze, dziadek intonował, wierni śpiewali, ja też. Kochałem się w kościelnych pieśniach. Uwielbiałem z dziadkiem chodzić na nieszpory niedzielne. Pięknie śpiewał w rycie godzinkowym. Ciągle myślę, żeby zająć się tymi nieszporami. Byłem nawet niedawno w Wiśle Małej pomodlić się nad grobem dziadków i spotkałem księdza proboszcza. Obiecał, że poszuka dla mnie nut spakowanych przez dziadka z myślą o potomności. - Grał pan na jego organach? - Podczas mszy. I myślę, że moja melodyka ugruntowała się w tej kulturze muzycznej. Wierzę też, iż człowiek, wcześniej czy później, orientuje się, że trzeba sacrum odróżniać od profanum. To są aspekty mogące zaważyć na naszym życiu. Włączając w to sytuację, że możemy mieć do czynienia z - osobnikiem, który przestaje być człowiekiem, co wiąże się z procesem zagubienia duszy. - Czy płyta „Matko, która nas znasz” z 1982 r. miała związek ze stanem wojennym? - Pomysł powstał kilka lat wcześniej. To album z pieśniami ruchu żywego Kościoła – jedna z nich jest protestancka. Wiążąc się z Oazą, zostałem animatorem muzycznym: byłem kantorem! Jako czternastolatek degustowałem się tradycyjną religijnością, bywa, że nietolerancyjną. Oaza uratowała mnie dla Kościoła. To była ważna sprawa dla całego mojego pokolenia, wymyślona przez Karola Wojtyłę i księdza profesora Franciszka Blachnickiego, by wprowadzić młodzież w ducha Soboru Watykańskiego II. Dzięki niej nauczyłem się, co to znaczy być chrześcijaninem. Że najważniejsze nie jest to, co wiem i mówię, ale to, co robię. Jak bliźniemu żyje się ze mną: dobrze czy źle? To dla mnie podstawa do dziś. Bo chociaż jestem tzw. katolikiem niepraktykującym, modlę się. - Spotkał pan w Oazie papieża? - To było spotkanie, na które przyjechał jako kardynał. Osobiście się nie witałem, ale żeśmy mu śpiewali i grali. - A po latach nagrał pan album „Tryptyk Rzymski”. - Zacząłem czytać tomik i stało się coś niesamowitego: dobry tekst potrafi sam skomponować muzykę. Arcybiskup Franciszek Macharski opiniował moją osobę i dostałem oficjalne pozwolenie od Papy: jego podpis na ochronnym formularzu ZAiKS. - Papież był jego członkiem? - Tryptyk jest poetycką medytacją, która zawiera szczypty zmysłowości Karola Wojtyły, wrażliwego człowieka. To rodzaj relikwii nowej generacji – nie skrawek szaty z krwią świętego męczennika, tylko słowo. Kiedy gramy „Tryptyk”, nie ja jeden mam uczucie, że Karol jest w pobliżu, gdy śpiewam: „Co mi mówisz górski strumieniu?/ W którym miejscu się ze mną spotykasz?/Ze mną, który także przemijam/ Podobnie jak ty. Czy podobnie jak Ty?”. - W 2004 r. wystąpił pan z „Tryptykiem” przed papieżem w dniu jego imienin. - A kiedy mogłem ucałować pierścień Papy, mówiłem chyba z dziesięć razy: „Dziękuję Ojcze, dziękuję Ci”, bo byłem w szoku. Odchyliwszy się, powiedział: „Brawo”. Na filmie widziałem, że bił brawo. Nawet nie zagniewał go skrót w medytacji drugiej, osobistej retrospekcji, która nie przystawała do mojej interpretacji. W czasie koncertu Papa miał tekst na pulpicie. Kiedy zauważył skrót, zastanawiał się chwilę, ale szybko powrócił do słuchania. Przewodnik mówił mi, że dzień wcześniej pytał się: „Czy przyjedzie ten Soyka, czy będzie bluesował?”. rozmawiał Jacek Cieślak
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.