Jeśli pozostaniemy bezczynni wobec skutków zmian klimatycznych, wywołamy
katastrofę - powiedział bp William Kenney, rzecznik ds. europejskich
Konferencji Episkopatu Anglii i Walii.
W wywiadzie dla KAI angielski duchowny wskazał, jak zmiany te wpływają na ludność najbiedniejszych regionów świata, i jak mogą temu zaradzić politycy, zwykli ludzie i europejscy biskupi.
KAI: Kto najbardziej cierpi z powodu zmian klimatycznych?
- Największy problem mają te kraje rolnicze, w których rolnictwo uzależnione jest od deszczu. U nas, w Europie, jeśli już istnieje gdzieś tego typu rolnictwo, gromadzi się wodę i w razie potrzeby używa jej do woli. Tam zaś, jeśli nie spadnie deszcz, ludziom grozi śmierć głodowa. Mówimy tu o milionach ludzi, żyjących z tego typu rolnictwa na terenach Afryki subsaharyjskiej. Gdy w wyniku zmian klimatycznych nie pada deszcz, ludzie nie mają co jeść i przenoszą się w inne miejsca, gdzie wydaje im się, że znajdą pożywienie. Duże masy ludności przemieszczają się bowiem nie tylko z powodu wojny, jak ostatnio w Demokratycznej Republice Konga, ale również z powodu głodu, jak w Sudanie. Gdy przeniosą się jednak na obszary, gdzie rolnictwo jest szczątkowe, wówczas i tam pojawi się problem braku żywności. Mamy wtedy efekt domina.
Nie przeżywaliśmy tego w Europie, ale w innych krajach widziałem ludzi przemieszczających się w tak wielkiej liczbie, że niemożliwe było, by ich zatrzymać. Zobaczyłem coś takiego w latach 80. w Afganistanie, z którego uchodźcy po inwazji Rosjan emigrowali do północnego Pakistanu. Stałem i widziałem, jakby ruszały się całe wzgórza.
KAI: Jak to zmienić? Czy jedyny sposób to dostarczać pożywienie?
- Nie. Jedzenie musimy oferować tylko w nagłych sytuacjach. Powinniśmy natomiast poczynić w tych krajach ogromne inwestycje, które zmodernizują system dystrybucji żywności. W Europie mamy system, dzięki któremu prawdopodobieństwo głodu jest nikłe. Taki sam potrzebny jest również w krajach najbiedniejszych. Jeśli tego nie zrobimy, coraz większe będą naciski na kraje bogate ze strony głodujących, oczekujących na żywność.
KAI: Zwykli ludzie zazwyczaj nie czują się odpowiedzialni za skutki ocieplenia klimatu. Czy mogą jednak spowodować realną poprawę?
- Zwykli ludzie mogą zrobić bardzo wiele rzeczy na różnych poziomach. Dlatego w wielu krajach prowadzi się kampanie, mające uświadomić im, jak wiele od nich zależy. W Wielkiej Brytanii Kościół katolicki realizuje taką kampanię pod hasłem „Żyj prosto”. Chodzi w niej o to, by zwykli ludzie wzięli odpowiedzialność za proste czynności wykonywane na co dzień. Przekonujemy, by zastanowili się nad częstszym korzystaniem z transportu publicznego, i mówimy: zamiast używać samochodu 5 dni w tygodniu, używaj go 4 dni. Ponadto, zakręcaj wodę, gdy myjesz zęby, bierz raczej prysznic niż kąpiel. Jeśli jedna osoba będzie tak postępować, nie zauważymy różnicy, ale przy dużej liczbie ludzi, będzie to poważna zmiana. Odniesiemy dzięki temu dwie korzyści: zrozumiemy, że wszyscy odpowiadamy za zmiany klimatyczne, i dostrzeżemy, że nawet jako jednostki o ograniczonych możliwościach, jesteśmy w stanie zrobić coś ważnego. Eksperci mówią mi, że zmiana ta nie musi być radykalna. Wystarczy, jeśli będzie stopniowa i wprowadzana z umiarem. Czasem ludzie mówią mi: jako biskup nie powinieneś używać samochodu. Ale moja diecezja Birmingham jest tak duża, że niektórych parafii nigdy bym w takim wypadku nie odwiedził. To pierwszy poziom, na którym można zacząć działać – codzienne czynności.