Nasza epoka to już po części epoka postchrześcijańska - mówi bp Zbigniew
Kiernikowski w wywiadzie dla KAI. Biskup siedlecki dodaje, że współczesna
rodzina zasadniczo przestała już być miejscem kształtowania wiary. Dlatego
jest niezbędna pogłębiona i stała formacja o charakterze katechumenatu.
ZK: Dzisiaj przychodzą do seminarium młodzi ludzie, dla których niejednokrotnie wiara jest wielkim problemem. Bywa, że wola bycia księdzem stoi przed świadomością bycia chrześcijaninem. Ci, którzy tak myślą, w konsekwencji łatwo traktują kapłaństwo jak zawód. Przeżywają oni seminarium jako uczenie się, jak być księdzem, a często – z różnych powodów – nie rozumieją formacji do dojrzałej wiary, a w konsekwencji też właściwej formacji do kapłaństwa. Naturalnie wina nie leży tylko po stronie kandydatów do kapłaństwa, ale także samej struktury seminaryjnej, która nie zawsze spełnia właściwe sobie zadanie.
Oczywiście są też księża, którzy mają wiarę ukształtowaną i żyją konsekwentnie z tej wiary. Tak, jak są podobnie wierzący małżonkowie i osoby żyjące w samotności, ludzie podejmujący swój krzyż. Te osoby są często niedoceniane przez Kościół instytucjonalny, ale to na nich Kościół stoi. Natomiast gdyby wszyscy ochrzczeni mieli uformowaną wiarę i żyli stosownie do tej wiary, Kościół wyglądałby inaczej.
- Jak zatem formować ludzi do wiary?
ZK: Od samego początku Kościoła podstawowym środowiskiem formującym do wiary była wspólnota wiary, a tym specyficznym momentem czy narzędziem był katechumenat. W pierwszych wiekach był to katechumenat instytucjonalny, później jego funkcje przejęte zostały przez różne środowiska formacyjne, w tym zakony, bractwa i stowarzyszenia. Zawsze wielką rolę odgrywała rodzina – duża rodzina. Ale cały czas, od momentu ustania klasycznego katechumenatu w Kościele, gdy w Europie wytworzyła się zasadniczo – można powiedzieć – atmosfera chrześcijańska, podstawowym miejscem katechumenatu dla chrześcijanina była rodzina. To trwało przez stulecia. Zaczęło tracić swoją aktualność w ostatnich dziesięcioleciach.
Mój dom rodzinny jeszcze te funkcje spełniał – widziałem, że moi rodzice są wierzący, tzn. nie tylko chodzą do kościoła, ale że ich wiara i przekonania mają wpływ na ich postawy, ich życiowe decyzje, które czasem wymagały ofiary, rezygnacji. Rodzice tłumaczyli dlaczego tak postępują. Oczywiście wciąż są takie rodziny, nie można już jednak mówić, że jest to dziś zjawisko masowe w Europie.
Nie można powiedzieć, że większość rodzin, także przyznających się do Kościoła, ma konsekwentnie postawy chrześcijańskie. Gdyby tak było, życie wyglądałoby inaczej. Nasza epoka to już po części epoka postchrześcijańska. Rodzina zasadniczo przestała być miejscem kształtowania wiary. Bywa, że rodzice mówią dziecku o pewnych zasadach i wartościach, ale ono widzi, że matka i ojciec się rozchodzą, albo, że w praktyce najważniejszy jest dla nich pieniądz, użycie, ustawienie się. Stawiają przed dzieckiem wartości i zadania, które niekoniecznie współgrają z mentalnością chrześcijańską, a czasem są wręcz jej przeciwne. Na pierwszym miejscu łatwo bywa stawiany sukces, prawo do pierwszeństwa, do posiadania wszystkiego itp. Mało natomiast przekazuje się z nauki krzyża.
Ponieważ rodziny przestały pełnić swoją rolę, potrzebna jest katecheza dorosłych. Trzeba na powrót podjąć katechumenat dorosłych. Przepowiadanie chrześcijańskie to nie instruktaż, jak żyć poprawnie, lecz obwieszczanie kerygmatu – głoszenie tajemnicy Jezusa Chrystusa. My głównie skupiamy się na pouczaniu, co często prowadzi do moralizatorstwa. Mało dowartościowany jest kerygmat.
Homilie, kazania – to stale mówienie o tym, jak powinno być, albo biadolenie nad tym, jak jest. Za mało natomiast mamy wiary w to, co Bóg może z nami uczynić, jeśli uwierzymy. A przecież moralność chrześcijańska jest możliwa dopiero wtedy, kiedy człowiek pozwoli na działanie Boga. Człowiek może chcieć wykonywać "dzieła Boże", ale dopóki się nie nawróci, to jego działanie jest swoistą karykaturą życia chrześcijańskiego. On przymierza prawo Boże do swoich możliwości, a prawa Bożego ludzkimi możliwościami nie da się wypełnić! Jak długo ktoś chce zachować siebie, nigdy nie wypełni Bożego prawa. Dopiero kiedy przez słowo i sakramenty wejdzie w umieranie dla siebie, może w nim spełnić się dzieło Boga (zob. J 6,28n).
Świeccy zresztą narzekają na to moralizowanie w kościołach, ale częściowo jest to dla nich wygodne. Gdy zaś przychodzi kerygmat, staje się dla człowieka bardzo niewygodny. Narusza jego „status quo”, jego samozadowolenie i domaga się wejścia na drogę nawrócenia. Tego często człowiek nie chce. A o to właśnie chodzi w chrześcijaństwie.