Jeśli założyłem, że x=2, to nic dziwnego, że jeśli do x dodam 3 wyjdzie mi 5, jeśli pomnożę przez 4 wyjdzie mi 8, a jeśli podzielę przez 5 wyjdzie mi 0,4.
Czytam notatkę KAI: „Światowej sławy kosmolog i filozof, Ks. prof. Michał Heller, gościł wieczorem 12 grudnia w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. W wypełnionej po brzegi sali audytoryjnej wygłosił wykład o granicach kosmosu i tyranii czasu”. Zapowiada się ciekawie.
Dalej jednak już ciekawie nie jest. Ogólniki. Rozumiem. Trudno w informacji streścić wykład. I to tak, żeby czegoś nie przekręcić. Moja ciekawość nie zostanie zaspokojona. Chyba że uda mi się znaleźć w sieci jakieś nagranie. Trzeba przyznać, że pogranicze matematyki, nauk przyrodniczych i filozofii to materia niezwykle ciekawa, ale chyba dość trudna. I nie mam tu na myśli trudności w przyswajaniu wiedzy czy rozumieniu matematyki, fizyki, biologii czy filozofii. Chodzi o to, że owo zderzenie różnych dziedzin nauki wymaga przełamania schematów myślenia. A to czasem trudniejsze niż zrozumienie permutacji, wyobrażenie sobie orbity elektronów i zapamiętanie budowy komórki razem wzięte.
Przypomina mi się niedawna awantura jaką wywołała i w redakcji i wśród czytelników publikacja w Gościu Niedzielnym oraz na Wierze wywiadu z o. Michałem Chaberkiem OP o inteligentnym projekcie. Teoria ta stawia tezę, że ewolucja (głownie chodzi o ewolucję, którą zajmują się biolodzy, nie fizycy) nie jest dziełem przypadku, ale realizacją pewnego bardzo skomplikowanego planu. Bożego planu. Co w niej takiego strasznego, że jej przeciwnicy uważają, że jest nienaukowa?
Jestem przeciwnikiem traktowania Boga jako zapchajdziury. To znaczy dopatrywania się działania Boga w tych procesach czy zjawiskach przyrodniczych, których mechanizmów nie rozumiemy. Faktycznie, jak mówią przyrodnicy, może z czasem zrozumiemy. I wtedy znów Bóg nam zniknie. Zresztą jakoś chyba uwłacza Bogu myślenie, że stwarzając świat stworzył mechanizm na tyle niedoskonały, że musi tu i ówdzie posłużyć się „ręcznym sterowaniem”. Skoro dla wywołania deszczu nie musi używać konewki, to pewnie i w procesie ewolucji tego rodzaju ingerencje nie są Mu potrzebne. Z drugiej jednak strony trudno nie zauważyć łatwości, z jaką nauki przyrodnicze wykraczają poza wyznaczone im przez metodologię granice.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie chcę ograniczać nauk przyrodniczych. Chodzi mi o to, że jeśli założyłem, że x=2, to nic dziwnego, że jeśli do x dodam 3 wyjdzie mi 5, jeśli pomnożę przez 4 wyjdzie mi 8, a jeśli podzielę przez 5 wyjdzie mi 0,4. Przy założeniu że x=2 nie ma innego wyjścia. Podobnie jest z naukami przyrodniczymi. Założyły, że ich zakresem badań jest materia. Nie mają ani narzędzi ani metod do badania tego, co jest poza materią. Jeśli przyrodnik twierdzi, że poza materia nic już nie ma, to wykracza poza kompetencje swojej nauki.
Nauki przyrodnicze odpowiadają na pytanie „jak?”. Filozofia, teologia, pytają „dlaczego”. Nawet jeśli biolog zapyta: „Dlaczego ludziom wykształcił się mózg”, to cięgle chodzi mu o proces, mechanizm, sens tej zmiany z perspektywy przystosowania istoty przedludzkiej do warunków, w których żyła. Czyli w gruncie rzeczy dalej o pytanie „jak”. On nie pyta o głębszy sens tych przemian, o to czy powodujący te zmiany mechanizm to dzieło przypadku czy jakiegoś planu.
Dlatego jeśli przyrodnik mówi, że ewolucja nie ma sensu, że jest tylko wynikiem przystosowywania się gatunków do zmiennych warunków w których żyją, wykracza poza metodologiczne ramy nauk przyrodniczych. Bo zakres jego badań (świat materialny), stosowane metody i narzędzia nie pozwalają mu odpowiedzieć na pytanie, czy „tylko” o to przystosowanie do środowiska chodzi. Nawet jeśli powoła się w tym miejscu na „brzytwę Ockhama” i będzie twierdził, że skoro do wyjaśnienia sensu pewnego zjawiska przyrodniczego wystarczy ograniczenie się do metod nauk przyrodniczych, wykracza poza kompetencje tych nauk. Bo „brzytwa Ockhama” to teza filozoficzna, której prawdziwości nie da się potwierdzić ani matematycznym równaniem ani tym bardziej badaniami pod mikroskopem.
Dlatego pytanie „dlaczego”, pytanie o głębszy sens przemian świata, będzie zawsze uprawnione. Zaś koncepcji inteligentnego projektu, o ile jego zwolennicy nie będą wchodzić w kompetencje nauk przyrodniczych, nie będzie można uczciwie zarzucić głupoty. Bo pytanie „dlaczego świat istnieje, skoro równie dobrze mógłby nie istnieć” można i trzeba zadawać, a nie zbywać je aroganckim twierdzeniem, że skoro nauki przyrodnicze nie mają tu nic ciekawego do powiedzenia, to pytanie nie ma sensu.
Dlaczego o tym piszę? Podstawowe zręby tego co tu przedstawiłem to coś, co rozumiem od dobrych trzydziestu lat. A przecież nie doszedłem do tego sam. Że spór między przyrodnikami a teologami należy rozwiązywać na płaszczyźnie metodologii wiadomo od dawna. Mimo to ciągle toczą się dyskusje, prowadzone przez niby poważnych ludzi, którzy o tym nie wiedzą. Nie czytali? Nie przyjmują do wiadomości, bo nie potrafią wyskoczyć ze swoich schematów myślenia? Nie wiem. Ale to typowy spór dla sporu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.