Jeśli te historie są sterowane, to problem jest rzeczywiście poważny.
W kościele staram się zawsze siadać z przodu. Wtedy nie tylko wszystko słychać, ale i dobrze widać. To, co ksiądz robi, jak rozkłada ręce podczas modlitwy, jak wlewa do kielicha wino wraz z kropelkę wody. Dzięki temu naprawdę wiem, co dzieje się podczas liturgii. Przy okazji widzę drobiazgi. Na przykład że ministrant X jest chyba słabo wyszkolony, bo trzyma kadzidło jak saper nierozbrojoną bombę, a ministrant Y, machający zawzięcie dzwonkami podczas „Te Deum” mimo wyraźnych kłopotów z kondycją, to młodzieniec o wielkim poczuciu odpowiedzialności za powierzone mu funkcje. Ot, samo życie. W wielkich sprawach tego świata nie mam takich możliwości. W dalekiej ławce, którą przychodzi mi dzielić z podobnymi do mnie, tak dobrze nie widać. Mogę wiedzieć tylko tyle, ile napiszą w gazecie czy powiedzą w radiu albo telewizji. Nie jestem specjalnie ciekawski. Ale bardzo bym chciał, żeby docierająca do mnie informacja pozwalała mi zająć wobec wydarzeń jakieś konkretne, mniej lub bardziej jednoznaczne stanowisko. Tymczasem to, co dzieje się ostatnio wokół lustracji, także lustracji w Kościele, skłania mnie raczej do podejrzeń, że coś tu jest nie tak. Tak przynajmniej widać to z mojej tylnej ławki. Z perspektywy, z której obserwuję wydarzenia ostatnich miesięcy, zupełnie nie rozumiem, jak z instytucji państwowych mogą wyciekać tajne informacje o rozwiązanej WSI i dlaczego – jak mi się wydaje - nikt nie szuka autorów przecieku. Nie rozumiem też, dlaczego współpraca z tymi – było nie było – legalnymi organami demokratycznego państwa może kogokolwiek obciążać. Nie rozumiem dlaczego „Gazeta Polska” zdecydowała się napisać o współpracy abp. Wielgusa z SB nie dostarczając jednocześnie żadnych dowodów tej współpracy, co walnie przyczyniło się do powstałego zamieszania. Dziennikarze pisali nie mając dowodów w ręku? Przecież podobno cały czas były. Leżały w IPN. Nie wiem, co skłoniło wydawców „Dziennika” do wycofania z kolportażu numeru, w którym napisano o rzekomej współpracy z SB arcybiskupa Pylaka. Skoro parę godzin wcześniej decyzja była inna, to musiały być ku temu bardzo poważne powody. Jakie są kulisy tej sprawy? Podobnych wątpliwości można przytoczyć więcej. Być może lepiej zorientowani potrafią to jakoś wytłumaczyć, ale siedzącemu w tylnej ławce siłą rzeczy nasuwają się wnioski, które wysunął także kardynał Dziwisz odnośnie sprawy abp. Wielgusa w wywiadzie dla włoskiego radia RAI: „Ta historia była sterowana”. Jeśli te historie są sterowane, to problem jest rzeczywiście poważny. Otwartym pozostaje pytanie przez kogo i dlaczego. Siedzący w dalekiej ławce obserwator niekoniecznie musi wszystko wiedzieć. Są sprawy, których nawet nie należy, w imię miłości bliźniego, rozgłaszać. Ale póki co nie bez podstaw może odnosić wrażenie, że jest manipulowany. Ta technika nazywa się „wskazanie wspólnego wroga”. Służy odwracaniu uwagi od innych, mniej lub bardziej poważnych problemów. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że mielibyśmy wtedy do czynienia z bardzo poważnym problemem moralnym. Bo nie dotyczącym historii, ale mającym miejsce tu i teraz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.