Posłowie PiS coraz bardziej dystansują się od pomysłu, by wprowadzić całkowity zakaz tworzenia, rozpowszechniania i przechowywania pornografii. Zapowiadają, że być może gotowy już projekt posła Mariana Piłki jakoś skorygują, ale że w tej formie prawo dotyczące pornografii - zgodnie z opinią ekspertów - będzie tylko martwym przepisem.
Można by zadać pytanie, kiedy ktoś zechce do sprawy wrócić, ale chyba nie ma to sensu. Pewnie odłożono ją „ad Calendas Graecas”, czyli, jak mówi się na Śląsku „do świętej Juligdy co jej nie ma nigdy”. Właściwie wcale mnie to nie dziwi. Od wielu lat przepisy dotyczące pornografii są w Polsce martwe, a osoby wzywające do ich respektowania uważane są, w najlepszym wypadku, za nieszkodliwych wariatów. Jak mantrę powtarza się tezę, że nie ma definicji pornografii i organa wymiaru sprawiedliwości mają związane ręce. Tymczasem należy powiedzieć jasno: mamy do czynienia w Polsce ze swoistym przyzwoleniem na lekceważenie prawa. Lekceważeniem przez tych, którzy powinni go strzec. Począwszy od strażników miejskich, którzy widzą źle zaparkowany samochód, a nie widzą wystawionej w kiosku obok szkoły golizny, po prokuratorów i sędziów, którzy takimi sprawami nie chcą się zajmować, powołując się na wspomniany wyżej „brak definicji pornografii”. Czy można nie wiedząc co to ołówek wiedzieć, co to zielony ołówek? A jednak tak jest. Niedawno ktoś zauważył, że polski wymiar sprawiedliwości nie ma większych wątpliwości w rozstrzyganiu na temat pornografii dziecięcej. Jakim cudem, skoro nie wiadomo, co to pornografia? I nie jest to jedyny przykład, kiedy sądy orzekają nie dysponując ostrymi definicjami pojęć, na podstawie których wydają wyroki. Co znaczy np. propagowanie treści faszystowskich? Czy istnieje w prawie definicja faszyzmu? Albo czy istnieje definicja słów powszechnie uznawanych za obraźliwe? Przecież to czasem zależy choćby od regionu Polski. Pewne słowo, na Śląsku uważane za bardzo obraźliwe i wulgarne, w felietonie pewnego zacnego publicysty z centralnej Polski nie wzbudziło w adiustatorach i korektorach żadnych złych skojarzeń. Na jakiej więc podstawie sądy w takich sprawach orzekają? Jest sprawą oczywistą, że pewne pojęcia w naszym języku są nieostre. Gruby, szczupły, wysoki, niski, łysy, modny, znany to pojęcia, których się używa mimo, iż nie ma ich precyzyjnej definicji. Nikt nie każe przed użyciem słowa „łysy” policzyć, ile włosów jeszcze ma na głowie delikwent tak określany. Podobnie mogło by być z pornografią. Można czasem kłócić się o granice, ale pewne sytuacje są oczywiste. Trzeba tylko woli, by owe przepisy egzekwować. Na pewno mamy w Polsce wiele poważnych problemów. Można się spierać, czy i tak przepracowane organa ścigania powinny się jeszcze zajmować pornografią. W moim odczuciu obywatelskie akcje przeciw publicznemu eksponowaniu pornografii, choćby takie jak w Józefowie, są ważniejsze i lepsze, niż nowe prawne regulacje. Ale nie wolno zapominać, że jest to rzeczywisty problem. I trzeba przynajmniej nie przeszkadzać tym, którzy jakieś działania w tym zakresie próbują podejmować. Nauka Kościoła, wyrażona lapidarnie w Katechizmie Kościoła katolickiego (2354), dostarczając przy okazji definicji pornografii, nie pozostawia w tym względzie najmniejszych wątpliwości: Pornografia polega na wyrwaniu aktów płciowych, rzeczywistych lub symulowanych, z intymności partnerów, aby w sposób zamierzony pokazywać je innym. Znieważa ona czystość, ponieważ stanowi wynaturzenie aktu małżeńskiego, wzajemnego intymnego daru małżonków. Narusza poważnie godność tych, którzy jej się oddają (aktorzy, sprzedawcy, publiczność), ponieważ jedni stają się dla drugich przedmiotem prymitywnej przyjemności i niedozwolonego zarobku. Przenosi ona ich wszystkich w świat iluzoryczny. Pornografia jest ciężką winą. Władze cywilne powinny zabronić wytwarzania i rozpowszechniania materiałów pornograficznych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.