Niech nas zobaczą. W mediach też

Komentarzy: 1

Andrzej Macura

publikacja 03.06.2007 13:26

Złośliwi mówią, że dawniej, by sprawdzić jaka jest pogoda, człowiek wyglądał przez okno, a dziś włącza telewizor albo wchodzi do internetu. Jest w tej opinii nieco przesady, ale obrazuje pewną prawidłowość. Słabo wychodzi nam odbieranie rzeczywistości takiej, jaka jest naprawdę. Łatwiej przyjmujemy świat wykreowany przez innych.

Mądry psycholog pewnie potrafiłby jakoś to zjawisko wytłumaczyć. Chrześcijanin zatroskany o dotarcie z Dobra Nowiną do jak największej rzeszy ludzi musi o nim pamiętać. Pięknie uczył Jezus, że modląc się trzeba wejść do swojej izdebki i w ukryciu modlić się do Ojca, który widzi w ukryciu. Niektórzy nawet tą Jego wypowiedzią uzasadniają próby ograniczenia praktyk religijnych do sfery czysto wewnętrznej, w najlepszym wypadku manifestowanej w czterech ścianach świątyń. Ale Jezusowi wcale nie chodziło o ukrywanie wiary. Raczej o to, by spełniając praktyki religijne nie szukać ludzkiego poklasku. Postawa taka grozi w sytuacji obracania się wśród podobnie wierzących. W świecie silnie zlaicyzowanym przyznanie się do wiary jest formą świadectwa dawanego innym. Że jest ono dziś bardzo potrzebne wie każdy, kto spotkał się z chrześcijanami wstydzącymi się swojej wiary. Nie każdy ma dość odwagi, by wystawić się na pośmiewisko otoczenia. Gdy wszyscy wokół udają, że do spraw wiary nie przywiązują żadnej wagi, trudno być tym jedynym, który na wycieczce upomni się o czas na niedzielną Mszę czy przeżegna się przed kościołem. Jeden, drugi czy trzeci człowiek otwarcie deklarujący się jako chrześcijanin może pomóc tu więcej niż dziesiątki mądrych kazań i odbytych w zaciszu klasztornych murów rekolekcji. Rolę mediów w naszym widzeniu świata trudno przecenić. To, czego nie przedstawiły nie ma szans na szersze zaistnienie w ludzkiej świadomości. Łatwo mogą za to ze spotkania małej grupki ekstremistów zrobić ważne wydarzenie cywilizacyjne. Jeśli w mediach pojawiają się dziś relacje ze spotkań wierzących, jeśli zabierają oni głos w debatach, jeśli publicznie przyznają się do dokonywania swoich wyborów z pobudek religijnych, to bardzo dobrze. Niezależnie od tego, czy będzie to spotkanie na Jasnej Górze, Lednicy albo w Piekarach, czy dyskusja w telewizyjnym studiu. Zamknięcie się murach kościołów czy gettcie tylko własnych mediów to skazanie się na porażkę. Chrześcijanie muszą być obecni na tym swoistym areopagu współczesnego świata, bo bez tego przestaną się liczyć. I w najlepszym wypadku zaczną być traktowani jak ciekawe zoologiczne okazy. Dobrze, że prawda ta jest przez Kościół rozumiana i doceniana. Relacje z Lednicy, Watykanu czy Piekar, zachłyśniętym tym co niesie współczesna kultura mogą pomóc uzmysłowić, że wierzący w Boga nie są ginącym gatunkiem. Że żyją i nie obawiają się nadawać współczesności chrześcijańskich rysów. Jeśli przestaniemy się pokazywać, to o nas zapomną. Choćby co niedziela słuchali bijących dzwonów.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..