Ta pielgrzymka może pomóc przekonać świat, że Angola to normalny kraj, w którym wojna domowa zakończyła się definitywnie przed sześciu laty - mówi Piotr Myśliwiec, ambasador RP w Luandzie.
- Wojna skończyła się w 2002 r. Tymczasem niedaleko Luandy, są jeszcze obszary zaminowane. Czy Angola to już zupełnie bezpieczny kraj? P. Myśliwiec: Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to w tej chwili nie ma tutaj żadnych niepokojów. Pewne problemy istnieją w Kabindzie. Kabinda to enklawa na północy, która nie jest połączona z resztą kraju lądem. Jest oddzielona od Angoli terytorium Demokratycznej Republiki Konga i od czasu uzyskania niepodległości działa tam ruch separatystyczny, trochę taki, jak w kraju Basków w Europie. Ten ruch przez wiele lat miał charakter militarny, były zamachy, porwania. Zdarzyło się nawet, że w latach 90. zostali porwani Polacy. Formalnie od 1 sierpnia 2006 r. również w Kabindzie zapanował pokój. Mówię formalnie, ponieważ nadal pewne ugrupowania się z tym nie zgadzają, szerząc niepokój. Raczej nie dochodzi do incydentów zbrojnych, jakichś walk, ale wynika to z tego, że w Kabindzie jest stosunkowo duża obecność angolskich sił bezpieczeństwa, które trochę na siłę utrzymują spokój. Choć jest tam bardzo ładny las, prawdziwa dżungla tropikalna, nie zachęcałbym do wypraw w ten region, ponieważ tam jeszcze nie jest całkiem spokojnie. Natomiast reszta kraju jest bezpieczna i jeśli na przykład w podróżach po kraju zaleca się, aby zawsze jechały dwa samochody, to wynika to nie ze względów bezpieczeństwa, tylko z przyczyn technicznych. Na skutek zniszczenie infrastruktury jest niewiele stacji benzynowych w głębi kraju, a jeszcze mniej stacji serwisowych, więc jeśli się coś uszkodzi w samochodzie, to być może pomocy będzie trzeba szukać daleko. Nie zaleca się też podróżować nocą, ale to również ze względów praktycznych, bo w nocy gorzej widać dziury. Może się też zdarzyć, że na szosie będzie zaparkowana zepsuta ciężarówka bez oznakowania albo że trafimy na zwężony most. Ale poza tym nie ma większych problemów. Oczywiście istnieje problem z terenami zaminowanymi, na przykład na północ od Luandy wzdłuż morza. Są tam oznakowane miejsca, do których lepiej się nie zbliżać. Nie wolno też wchodzić w wysokie trawy. Ale jeżeli widać wioskę, w której żyją ludzie, to zazwyczaj nie ma żadnego problemu. Tam się można zatrzymać, bo teren został oczyszczony, albo min tam nie było. Bo nie na całym terenie Angoli były walki i nie na całym terenie były miny. Mniej więcej wiadomo, gdzie one były i ludność miejscowa zwykle o tym wie. Dlatego, jeśli się planuje jakąś podróż poza głównymi szlakami i szosami, dobrze jest pytać miejscowych o radę. Nie istnieje natomiast zagrożenie ze strony jakiegoś ruchu zbrojnego czy partyzantów. Nie, tego już nie ma. Wojna się rzeczywiście zakończyła definitywnie w kwietniu 2002 r. Nastąpiło rozbrojenie walczących stron, wcielenie rebeliantów do armii angolskiej. To oczywiście nie znaczy, że w rękach ludności nie ma jeszcze nielegalnej broni. Z tym, że jeśli ktoś tę broń posiada i jeśli w ogóle jej jeszcze używa, to raczej do polowań. Myślę, że Luanda pod względem bezpieczeństwa nie odbiega od dużych miast europejskich, a prawdopodobnie jest może jeszcze bezpieczniejsza. Rozm. B. Zajączkowska/rv
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.