Z onkologiem dr. Januszem Wojtackim o pracy w hospicjum, trudnych rozmowach z umierającymi i bólu odchodzenia rozmawia Jan Hlebowicz.
Jan Hlebowicz: Zacznę od gratulacji. Niedawno został Pan laureatem ogólnopolskiej nagrody Anioł Medycyny 2015. Miał Pan sporą konkurencję...
Dr Janusz Wojtacki: I bardzo się z tej konkurencji cieszę. O wyborze kandydatów do nagrody decydowali chorzy, którzy w dodatku musieli to uzasadnić. Pacjenci z całej Polski zgłosili aż 12 tys. lekarzy. Wspaniale, że tak dużo moich koleżanek i kolegów po fachu zostało uznanych za anioły. To chyba świadczy o tym, że nie jest tak źle z naszą służbą zdrowia. Kiedy odbierałem nagrodę, zrozumiałem, że to nie tylko moje święto i dziewięciu pozostałych laureatów. To święto medycyny zapatrzonej w chorego jako człowieka, a nie chorego jako zestaw objawów i wyników badań laboratoryjnych.
Od prawie 30 lat jest Pan związany z ruchem hospicyjnym na Pomorzu. Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie ideą medycyny paliatywnej?
Właściwie przez przypadek. Kilkadziesiąt lat temu spotkałem siostrę zakonną, która zakładała dzisiejsze Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza. Ona zaproponowała mi staż. Byłem wówczas na czwartym roku studiów i potraktowałem to jako doskonałe wprowadzenie w pracę zawodową. Hospicjum dało mi możliwość nauczenia się podstawowych umiejętności lekarskich, jednak najważniejsza okazała się nauka rozmowy z chorym. Wtedy zrozumiałem, że każdy pacjent ma nie tylko historię swojej choroby, ale przede wszystkim wyjątkową historię życia.
Mówi Pan o rozmowie z chorym. To musi być trudne powiedzieć komuś, że umiera...
Nie ma jednego wzorca rozmowy z terminalnie chorym. Na pewno trzeba być dobrym słuchaczem. Lekarz powinien poznać lęki, obawy pacjenta związane ze śmiercią. Drugi element to czas. Staram się nie spieszyć przy chorym i nie odkładać trudnych rozmów na jutro. Wiem, że tego "jutra" może już nie być.
Lekarz nie powinien dawać złudnych nadziei, nawet jeśli diagnoza brzmi jak wyrok?
Chorzy wcale tego nie oczekują. Chcą mieć jasny plan, wiedzieć, ile czasu im zostało. Bywa jednak tak, że rodzina nie potrafi dopuścić do siebie myśli o zbliżającym się odejściu bliskiej osoby, więc prowadzi z chorym swojego rodzaju grę opartą na półprawdach albo wręcz podawaniu informacji nieprawdziwych. To bardzo często budzi rozczarowanie czy frustrację u pacjenta, który woli trudną prawdę niż kłamstwo, nawet wypowiadane w dobrej wierze.
Zdarza się, że gniew albo bunt najbliższej rodziny ogniskuje się na Panu?
Bywa tak szczególnie wtedy, kiedy pacjent trafia do hospicjum, a rodzina nie słyszała wcześniej od lekarzy, że kończą się możliwości walki z nowotworem. Wtedy przychodzi ogromne rozczarowanie, bunt, gniew. Z najbliższymi rozmawia się inaczej niż z chorym. Pacjent liczy głównie na to, by jego objawy związane z chorobą nowotworową były umiejętnie kontrolowane. Bliscy chorego chcą natomiast, by ich krewny jak najlepiej funkcjonował i miał dobre samopoczucie. Niestety, na etapie obecności w hospicjum jest to już często niemożliwe. Dlatego zawsze staram się w momencie podjęcia opieki paliatywnej przekazywać jasny cel prowadzonych przeze mnie działań. To ułatwia później cały proces akceptacji odchodzenia.
Bywa tak, że pomoc rodzinie po odejściu bliskiego trwa dłużej niż czas opieki nad chorym...
Mało osób zdaje sobie sprawę, że najbliżsi zmarłego, którzy od miesięcy czy lat pomagali mu w walce z nowotworem, mają silne objawy wypalenia emocjonalnego i podwyższone ryzyko wielu schorzeń, takich jak nadciśnienie tętnicze czy udar. Bliscy chorującego mają zazwyczaj silne obawy co do własnego zdrowia, ale paradoksalnie niechętnie uczestniczą w badaniach profilaktycznych. Dlatego cyklicznie organizujemy dla nich otwarty dzień konsultacji medycznych.
Odchodzenie dziecka trudniej zaakceptować niż śmierć dojrzałego człowieka?
Mój pierwszy staż podyplomowy odbywałem na oddziale onkologii dziecięcej. Każde odejście dziecka było dla mnie ogromnie smutnym przeżyciem. Potem otrzymałem propozycję zostania onkologiem dziecięcym, ale odmówiłem. Utrata dziecka okazała się zbyt trudna do zrozumienia i obciążająca emocjonalnie. To odpowiedź na pańskie pytanie.
W pracy hospicyjnej jest Pan świadkiem ludzkich dramatów. Przychodzą momenty zwątpienia?
Oczywiście, że przychodzą. Wie pan dlaczego znajduję siłę, by opiekować się kolejnymi chorymi, mówić o czekającej ich śmierci, rozmawiać o tym z najbliższymi? Bo mam przekonanie, że w obliczu nieuchronności losu robimy dla pacjentów wszystko, co można, 24 godziny na dobę. Dzięki kompleksowej opiece lekarzy, pielęgniarek, psychologa i duchownych udaje nam się niwelować fizyczny i psychiczny ból pacjentów. Hospicjum to nie umieralnia, tylko miejsce, gdzie terminalne chorzy są otaczani maksymalną troską i mogą czuć się bezpiecznie.
Cała rozmowa z dr. Januszem Wojtackim w 9. numerze "Gościa Gdańskiego".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.