Wstępne informacje nie wskazują, by w kopalni "Wujek-Śląsk" była prowadzona tzw. cicha akcja ratownicza, a wcześniejsze kontrole nie potwierdziły, by fałszowano tam wskazania stężeń metanu. Możliwe, że przed tragedią nastąpił niespodziewany, nagły wypływ tego gazu - wynika ze wstępnych ustaleń nadzoru górniczego w sprawie piątkowej tragedii.
W poniedziałek liczba śmiertelnych ofiar zapalenia metanu w tej kopalni wzrosła do 14. W szpitalach jest 40 górników, stan kilku z nich jest bardzo ciężki. Wstępne ustalenia dotyczące katastrofy oraz informacje dotyczące kontroli prowadzonych w tej kopalni m.in. wiosną tego roku przedstawili w poniedziałek szefowie urzędów górniczych: Wyższego, Piotr Litwa i Okręgowego, Jerzy Kolasa.
W poniedziałek przedstawiciele nadzoru górniczego przesłuchali pierwszych sześciu świadków - pracowników działu wentylacji kopalni. Natomiast we wtorek w południe w kopalni po raz pierwszy zbierze się powołana przez prezesa WUG specjalna komisja, wyjaśniająca przyczyny katastrofy. Jej członkowie nie zjadą na razie na dół, bo nadal jest tam zagrożenie metanowe. Ratownicy prowadzą akcję przeciwpożarową. Komisja zjedzie tam, gdy tylko będzie to możliwe.
Komisja ma m.in. wyjaśnić, skąd w rejonie ściany wydobywczej ponad tysiąc metrów pod ziemią pojawiło się tak duże stężenie metanu oraz co dało iskrę, która zapaliła ten gaz. Wykluczono już, że były to roboty strzałowe, bo takich w tym dniu nie prowadzono. Przed katastrofą nie doszło także do wstrząsu górotworu, który mógłby przyczynić się do zapalenia metanu. Wstępna analiza wykresów stężeń tego gazu w dniu katastrofy wskazuje, że prawdopodobnie nastąpił tam nagły, niespodziewany wypływ metanu.
"Z wykresów wynika, że zawartość metanu w powietrzu była poniżej dopuszczalnych norm. Ta linia (obrazująca stężenie tego gazu - PAP) przechodzi w jednym momencie, w postaci takiego pionowego skoku, do wartości niedopuszczalnych. Na podstawie tego wykresu i następnych - nie uprzedzając jeszcze wyników badań - mieliśmy do czynienia nie z narastającym zagrożeniem, że gdzieś tam coś powoli wypływało, tylko nagle, w jednej sekundzie, nastąpił niespodziewany wypływ metanu" - ocenił dyr. Kolasa.
Przypomniał, że tego typu "pułapki metanowe", polegające na nagłym, niespodziewanym uwolnieniu się dużej ilości metanu, zdarzają się w kopalniach. Tak było np. w zeszłym roku w kopalni "Sośnica-Makoszowy", gdzie na szczęście nie było ofiar. To możliwe, bo struktura górotworu nie jest jednolita - są miejsca, gdzie metanu może być więcej niż gdzie indziej. Można to sprawdzić np. wykonując specjalne otwory wiertnicze. W kopalni "Śląsk" ich nie robiono, bo nie było dotąd takiej potrzeby. Być może takie otwory będą wykonane teraz.
Przedstawiciele nadzoru górniczego wstępnie przeanalizowali już pracę metanometrii automatycznej w rejonie ściany w dniu katastrofy. Stężenia metanu rejestrowało sześć czujników. O godzinie 10.11, gdy stężenie przekroczyło normy, system odciął prąd zasilający kombajn górniczy i przenośniki. Metanometria zadziałała więc prawidłowo. Chwilę później metan zapalił się.
"Tego się nie da oszukać. Jeżeli urządzenia metanometrii automatycznej zadziałają, czyli następuje przekroczenie dopuszczalnych stężeń metanu, nie pracują urządzenia, są pozbawione napięcia" - powiedział dyr. Kolasa, zapewniając, że takie sytuacje, jakie miały miejsce w tej ścianie w przeszłości, były rejestrowane. Dyrektor zaznaczył, że nie wie, czy w takich przypadkach górnicy każdorazowo - jak nakazują przepisy - byli wyprowadzani z zagrożonego rejonu.
Prezes WUG Piotr Litwa poinformował, że wstępne ustalenia nadzoru górniczego nie wskazują, by w kopalni przed katastrofą prowadzona była tzw. cicha akcja, czyli niezgodne z przepisami i niezgłoszone odpowiednim organom działania ratowników górniczych, służące likwidacji zagrożenia metanowego. Zastrzegł, że te wstępne informacje nie zostały na razie potwierdzone przesłuchaniami świadków i innymi działaniami, które będą prowadzone w ramach wyjaśniania przyczyn katastrofy.
"Nie mamy na tę chwilę jakiejkolwiek informacji, że w rejonie, w którym doszło do tragedii, był zastęp ratowniczy, który miałby prowadzić cichą akcję. Sprawdzimy to w oparciu o przesłuchania i analizę materiału dowodowego" - powiedział Litwa.
Anonimowe doniesienia o "cichej akcji" pojawiły się w mediach krótko po tragedii. Według danych WUG w katastrofie zginęli dwaj ratownicy, ale nie pracowali oni tam w ramach zastępu ratowniczego, ale w swoim oddziale, jako zwykli górnicy, wykonując inne prace. Także ratownicy przebywający niedaleko feralnej ściany byli tam - według wstępnych ustaleń - po to, by wykonywać inne prace związane z utrzymaniem wyrobisk, a nie czynności ratownicze.
Prezes Litwa odniósł się także do medialnych spekulacji na temat domniemanego fałszowania wskaźników metanu w kopalni "Wujek" lub manipulowania nimi w taki sposób, by nie pokazywały prawdziwego zagrożenia. Były one oparte na filmie, który wiosną nakręcił w kopalni (w innej jej części niż rejon katastrofy - PAP) pragnący zachować anonimowość górnik. Prezes zapewnił, że po otrzymaniu informacji o takich podejrzeniach od policji i ABW, nadzór górniczy wszczął tzw. kontrole doraźne, które nie potwierdziły tych doniesień.
Choć kwietniowe i majowe doniesienia, mające obrazować fałszowanie odczytów z czujników metanu, dotyczyło ogólnie kopalni "Wujek", a więc katowickiej części kopalni "Wujek-Śląsk", jedna z kontroli objęła także ścianę ruchu "Śląsk", gdzie w piątek doszło do katastrofy. Także tam nie wykryto wówczas nieprawidłowości, a czujniki metanu w dniach kontroli były sprawne. Kontrole polegały nie tylko na sprawdzeniu dokumentacji i sytuacji w wyrobiskach dołowych, ale także na przesłuchaniach pracowników - dwóch z dozoru kopalni i dwóch metaniarzy. Przy kolejnej kontroli w "Wujku" znaleziono drobne uchybienia w dokumentacji.
W tym roku rejon ściany, gdzie doszło do tragedii, był kontrolowany pięć razy, z czego trzy kontrole miały charakter górniczy - dwie z nich nie były zapowiedziane. W ub. roku kontroli było sześć.
Litwa przedstawił również informację o kontrolach, dokonywanych przez nadzór górniczy w kopalniach. Przyznał, że ich część - zgodnie z przepisami - jest wcześniej zaplanowana. Tzw. kontrole doraźne, których nie planuje się z dużym wyprzedzeniem, są anonsowane w kopalniach na krótko przed przybyciem inspektorów, bo wymagają tego względy organizacyjne i techniczne - kopalnia musi przygotować zjazd inspektorów na dół, nie wie jednak, jakie rejony kopalni odwiedzą inspektorzy i co dokładnie będą sprawdzać. Inspektorzy podkreślają, że w toku kontroli muszą współpracować z kopalniami, nie są w stanie działać w pełni samodzielnie.
"Kontroli zapowiedzianych jest zdecydowanie więcej, bo to jest podstawowa działalność kontrolna każdego organu kontrolnego. Kontrole niezapowiadane, doraźne, uruchamia się w momencie, gdy dostaniemy anonim czy inną informację o konkretnym zagrożeniu" - tłumaczył Litwa. Przyznał, że te drugie kontrole częściej prowadzą np. do wstrzymania robót ze względu na zagrożenia w kopalniach. Prezes zapewnił, że kontrole doraźne wszczynane są także po anonimowych doniesieniach o zagrożeniach.
Przedstawiciele WUG przypominają, że zagrożenie metanowe należy do charakterystycznych cech polskiego górnictwa. Ilość wydzielającego się przy wydobyciu węgla metanu stale rośnie, mimo malejącej liczby kopalń i ilości węgla. W ciągu minionych 10 lat z 57 kopalń zostało 31, a roczne wydobycie zmniejszyło się z prawie 116 mln ton węgla do ponad 83 mln ton. Tymczasem na tonę węgla wydobytego przypada dziś 10,5 m sześc. metanu, wobec 6,6 m sześc. 10 lat temu. Z pokładów metanowych pochodzi 80 proc. polskiego węgla. Tylko w czterech kopalniach nie ma tego gazu.
Ściana w kopalni "Wujek-Śląsk", gdzie doszło do tragedii, należy do trzech, gdzie wydziela się najwięcej metanu.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.